Odkąd odgrzebałam to zdjęcie z czeluści mojego komputera, zerkam na nie codziennie, bo ustawiłam je sobie jako tło pulpitu. Muszę mieć jakiś mocny kontrast z tym co za oknem. Dzisiaj usiadłam przed moim niebieściutkim laptopem, aby napisać o kolejnej atrakcji w Stanach, którą udało mi się zobaczyć i siedziałam przez pół godziny przed białą kartką. Nie chodzi o to, że nie wiem o czym pisać, bo lista miejsc, a więc także tematów, jest długa. Moje myśli ukradła ta dziewczyna ze zdjęcia i nie potrafiłam się skupić na opisywaniu “Big Sur”, które miało być dzisiaj tematem opowieści. Continue reading
stany zjednoczone
Must have Kalifornia: wesołe miasteczko
W Santa Cruz wylądowałam przez przypadek, bo okazało się, że siostra mojej koleżanki z Los Angeles ma tam sporo znajomych, którzy z chęcią mnie ugoszczą. Miasteczko jest położone 1,5 godziny samochodem od San Francisco i jakby kogoś przerażały ceny noclegów w SF, proponuję się zatrzymać na noc właśnie tam. Ja spędziłam dwa dni w towarzystwie Jamesa, który jest świeżo upieczonym doktorantem i niesamowitym kucharzem. Kiedy rano zaproponował mi, żebyśmy wyskoczyli posurfować, ledwo co się powstrzymałam, żeby go nie wyściskać. Kilka dni wcześniej pierwszy raz pobujałam się na falach i marzyłam o tym, aby jeszcze gdzieś spróbować. Kalifornia jest stanem, w którym mogłabym kiedyś zamieszkać chociaż na chwilę. Pogoda jest po prostu idealna, a ludzie są piękni i żyją zdrowo. Kiedy jechaliśmy na plażę, zapytałam go:
– Czy Ty sobie zdajesz sprawę z tego, jakie masz życie? Continue reading
Marzenia rozmnażają się przez pączkowanie
Paczkowanie polega na wytwarzaniu przez rodzicielski organizm małego fragmentu, który po oderwaniu się od rodzica samodzielnie rozwija się w identyczną genetycznie jego kopię (Wikipedia).
Do podróży po Stanach przygotowywałam się bardzo długo. Technicznie parę miesięcy, a mentalnie całe życie. Moje marzenia wysmażyły się na tyle, że można je było z głowy wyciągać prosto do rzeczywistości. Pomyślałam sobie, że uznam tę podróż za udaną, jeśli odhaczę wszystkie pozycje na liście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak skompletowanie listy marzeń i naiwnie wierzyłam, że wrócę do domu z pustą kartką. Nie udało się, ale nie przez to, że czegoś tam nie zrealizowałam, ale dlatego, że moja marzenia zaczęły się rozmnażać. Pączkowały. Lista zamiast pomniejszać się, zaczynała rosnąć. Na miejsce jednego pragnienia, pojawiało się natychmiast następne albo kilka więcej. Odwiedzając miejsca, o których marzyłam, poznawałam ludzi, którzy pokazywali mi swoje listy, a ja mogłam z nich pobierać materiał genetyczny do rozrodu. I tak w kółko. Wróciłam do domu napełniona celami, które zrodziły się w tej podróży i wiem, że o niektórych nigdy bym się nie dowiedziała, gdybym nie zaczęła realizować tej pierwszej listy. Marzenia są bardzo płodne. Nawet jak macie tylko jedno, to wystarczy, że zacznie działać, a potem gwarantuję, że zalęgną się następne.
Aby nie być gołosłowną, zapraszam Was na zdjęcia z porodu mojego marzenia o surfingu. Nie miałam w planach nauki pływania na desce, ale kiedy zatrzymałam się u koleżanki w Kalifornii, która zaproponowała mi darmowy instruktaż, nie mogłam odmówić. W wodzie czuję się lepiej niż na ziemi, więc byłam pewna, że mi się spodoba. Nie spodziewałam się, że ten sport opęta mną na tyle, abym poważnie rozważała jego naukę w przyszłości. I tak się stało – kurs surfingu pojawił się na mojej liście marzeń, a jego mamą jest “dzień na plaży w Kalifornii”. Mgliste wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądał po jakimś czasie nabrało kolorów i mogę je nazwać konkretnymi słowami. Wiem, jak bolą mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia i że surfing wymaga dobrej kondycji i mniejszego tyłka. Będę do tego dążyć i wiem, że coś jeszcze pięknego się z tego urodzi, bo w świecie marzeń, wiecie, nie ma bezpłodności.
#moje noce w tanich motelach
#Motel
Tani motel to jeden z mocniejszych symboli kultury amerykańskiej. Zatrzymują się tam przestępcy, którzy uciekają przed policją, seryjni mordercy ukrywający swoją tożsamość, prostytutki przyjmujące klientów na godzinę. Chyba wszystkie filmy drogi, opowiadające o Stanach, mają chociaż jedną scenę w motelu. Pierwszy raz zatrzymałam się w miejscu, które nie wyglądało jak klasyczny motel, bo był to bardzo duży budynek w środku miasta, chociaż jeśli chodzi o jego mieszkańców, to na pewno znalazłby się wśród nich ktoś z kartoteką. Ściany były tak cienkie, że musiałam dwa razy wstawać z łóżka, gdyż sąsiedzi poruszali nim, uprawiając seks. W tym czasie zdążyłam zrobić pranie i sałatkę. Pierwszej nocy przestawiłam sejf pod drzwi, aby dodatkowo zablokował wejście. Nie działo się tam nic, co mogło wzbudzać mój niepokój, ale wyobrażenie motelu jako miejsca niebezpiecznego sprawiło, że odkąd przekroczyłam próg pokoju, wmawiałam sobie, że coś się wydarzy. Po kilku wizytach w takich miejscach przestałam się bać, a mój strach pojawiał się tylko, kiedy miałam do tego poważne powody (strzały, krzyki, takie tam). Powiem Wam, że mi tak bardzo nie przeszkadzały syf czy smród (chociaż nie wiem jakim cudem pokoje dla niepalących przesiąknięte są dymem), bo na to w podróży trzeba być przygotowanym. Dla mnie najważniejsza jest obsługa i uważam, że w takim miejscu liczy się to bardziej niż gdziekolwiek indziej. W Nowym Meksyku spałam w motelu prowadzonym przez hinduską rodzinę, która mieszkała na jego terenie w specjalnej przybudówce i to dawało mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Z kolei pod San Francisco nawet recepcjonista sprawiał, że czułam się nieswojo,a pokoje można było wynajmować na godziny. W tym motelu było jak z filmu – słyszałam strzelaninę, pijana kobieta dobijała mi się w nocy do drzwi i widziałam prostytutki, wynajmujące pokój na godzinę. Klasyk.
#Tani
Nie wzięły się więc znikąd te sceny z filmu, ale jedno jest na pewno przekłamane – przymiotnik “tani”. Pokoje kosztują mniej niż te w normalnych hotelach, a hostele właściwie nie istnieją, ale średnia cena za noc w motelu to 65 dolarów. Najdrożej jest oczywiście w dużych miastach, gdzie nie dość, że płaci się dużo, to jeszcze można wylądować w bardzo złej dzielnicy. Najprzyjemniejsze motele są w miejscowościach turystycznych, oddalonych od dużych miast. Na przykład w południowej części stanu Utah płaciłam po 30-40 dolarów za noc, a moimi sąsiadami byli głównie turyści. Piszę o tym, bo mi też wydawało się, że tani motel to będzie wydatek rzędu 20 dolarów i mocno się zdziwiłam, sprawdzając przykładowe ceny przed wyjazdem. Spotkałam też osoby, które wybierają się do Stanów i planują “a, spać to będziemy w jakiś tanich motelach”. Oczywiście zależy, na ile ktoś się wybiera, ale noclegi (nawet w motelach) to moim zdaniem jeden z najdroższych wydatków w podróżowaniu po Stanach. Cena spada, gdy podróżuje się w dwójkę, gdyż w motelach nie ma jedynek, więc osoba podróżująca samotnie dostaje pokój z podwójnym łóżkiem i za taki musi zapłacić, niezależnie od tego, ile osób na nim śpi. Ja bardzo ograniczałam ilość noclegów w motelach, również ze względów finansowych, chociaż po jakimś czasie polubiłam te obskurne pokoiki i ich wyjątkową atmosferę.
#Mój
Tani motel już nie kojarzy mi się z przestępczością, chociaż w tej mieszance wspomnień jest jakaś domieszka lekkiej niepewności. W hotelu czujesz się komfortowo i nie myślisz nad tym, gdzie się znajdujesz i czy czasami nie wydarzy się coś niespodziewanego. Miałam świadomość tego, że nie jest to najbezpieczniejsze miejsce dla samotnie podróżującej blondyny, ale powoli zaczęłam je zadomawiać. Tani motel stał się mój. Ponieważ wszystkie te pokoje wyglądają bardzo podobnie, mają ten sam zestaw mebli i urządzeń, za każdym razem czułam się jakbym otwierała drzwi tego samego pomieszczenia. Po jakimś czasie miałam nawet swoje rytuały, a w ciągu jednego dnia byłam w stanie wprowadzić pokój w stan wielkiego bałaganu. Goszcząc u ludzi, człowiek stara się trzymać swoje rzeczy w jednym miejscu i zachowywać się kulturalnie. Myślę, że motel był takim miejscem, w którym mogłam dać upust swoim złym nawykom i poczuć się właśnie jak…w domu. Wiecie co? Miałam to na swojej liście rzeczy do zrobienia, ale nigdy nie myślałam, że te miejsca będą tak ważne w mojej podróży. Pamiętam, że był nawet taki dzień, kiedy zwiedzałam jakieś nudne muzeum i nie mogłam się doczekać, kiedy dojadę do motelu i zobaczę swój pokój. Brzydota tych miejsc czyniła je dla mnie pięknymi. Tylko tam miałam czas na pisanie, długie rozmowy z rodziną czy przyjaciółmi i …pranie! Moje pobyty w tanich motelach to też opowieść o tym skrawku samotności w podróży. Wierzcie mi, że w podróżowaniu solo często ma się bardzo mało czasu dla siebie. Kiedy zatrzymywałam się u kogoś, to oprócz tego, że zwiedzałam dane miejsce, to jeszcze chciałam spędzić czas z osobą, u której jestem i poznać ją na tyle, na ile mam czasu, a zazwyczaj miałam go mało. Nawet w podróży ludzie dosiadali się do mnie, zaczepiali, zagadywali i uważam to oczywiście za pozytywny skutek podróżowania w pojedynkę, ale te noce w motelach dawały mi chwile samotności potrzebne do zachowania równowagi. Chwila ciszy, wytchnienia czy po prostu rozmyślania o kosmosie/patrzenie w sufit. Z drugiej strony pokój w motelu to także ciemna strona samotności. W gorszych chwilach jesteśmy zdani tylko na siebie. O tym, że nie ma nikogo obok przypominają lustra i cienie na ścianie, a nawet odbicie w telewizorze. Wstaję i robię zdjęcia. Czuję się samotna jak nigdy w życiu i jednocześnie zainspirowana w tak dziwny sposób, że każdy przedmiot w tym pokoju wydaje mi się być osobnym wersem pięknego wiersza. Nie wychodzę nigdzie po zmroku, a nie ma nikogo z kim można porozmawiać, więc rozglądam się po pokoju i naglę widzę wszystko inaczej. Widzę swoją samotność, dobrą i złą, w porozrzucanych ubraniach i w swoim odbiciu. Myślę, że można z tych zdjęć wyczytać dużo więcej, ale pozostawiam to Tobie.
Południe Stanów
Południe Ameryki to inny świat i można doznać kulturowego szoku, gdy jedzie się tam z Nowego Jorku. Na szczęście miałam przystanek w Północnej Karolinie, gdzie mogłam strzepnąć resztki wolnościowej chmury dużego miasta i przygotować się na ociężałe powietrze południa. Ten region fascynował mnie od jakiegoś czasu, a odkąd obejrzałam “Przeminęło z wiatrem” wiedziałam, że muszę tutaj kiedyś przyjechać. Nie jest to miejsce, które bym wybrała, gdybym zdecydowała się zamieszkać na stałe w Stanach, ale na pewno poleciłabym odwiedzić je każdemu, kto chce zobaczyć inne oblicze Ameryki. Jakie jest Południe?
Południe to historia
Savannah to miasteczko w stanie Georgia, w którym zachowały się budynki z pierwszych dni historii Stanów Zjednoczonych. Podobno generał Unii, który palił wszystkie miasta po wygranej z Konfederatami oszczędził to miasto, bo stwierdził, że jest za piękne, aby je unicestwić. Zamiast tego podarował je Lincolnowi w prezencie bożonarodzeniowym. Taki mały upominek dla kolegi.
Południe to najpiękniejsze drzewa
Mam małą obsesję na punkcie drzew w Stanach. Zostało mi niecały tydzień do wylotu, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że na południu są najpiękniejsze okazy.
Południe to upał i wysoka wilgotność
Na zdjęciach tego nie widać, ale nie bez powodu na każdym kroku jest jakaś fontanna czy zagajnik. Kiedy wilgotność powietrza jest wysoka to wyzwaniem jest przejście kilku ulic, bo człowiek poci się bez wykonywania nadmiernego wysiłku. Po kilku godzinach chodzenia po mieście wyzbyłam się wszelkich oporów i zażywałam kąpieli w każdym napotkanym źródełku. Spacerki w ciągu dnia urządzają sobie głównie turyści, a miejscowi jeśli już są na zewnątrz, to nie ruszają się z cienia.
Południe to muzyka
Chyba wszystkie najważniejsze gatunki muzyczne Ameryki wywodzą się z południa i do dzisiaj można poczuć, że muzyka wyrywa się z każdego zakątka, a ludziom wystarczy jedna nutka (“po jednej nutce”), żeby rzucili się w wir tańca. Na głównej ulicy Memphis impreza odbywa się codziennie, ludzie tańczą na ulicach, a w każdym klubie zespół gra na żywo.
Na Południu żył i zmarł król muzyki – Elvis. Jego posiadłość odwiedza do dzisiaj masa turystów, dlatego za wejście trzeba zapłacić 40 dolarów. Nie mogłam sobie odmówić, gdyż mam do niego słabość i było warto, bo dom jest napakowany pamiątkami. Jedyny minus to smród, który unosi się z dywanów, którymi Elvis dekorował nawet ściany. Zdecydowanie odradzam wchodzenie do statku “Lisa Marie”. Kumulacja stęchlizny i potu zmusiła mnie do jak najszybszego opuszczenia pokładu. Mi najbardziej podobały się kostiumy i samochody, które król rock’n’rolla kolekcjonował. Miał ich dużo więcej, ale większość rozdał rodzinie i przyjaciołom. Znałam jego biografię, ale nigdy nie myślałam o nim jako o filantropie, a okazuje się, że Elvis to dobry chłopak był. Wspierał wiele organizacji charytatywnych, a swoich bliskich nieustannie obdarowywał prezentami.
Południe to gorzka prawda o niewolnictwie
Często się słyszy, że Amerykanie są przewrażliwieni na tym punkcie, ale prawda jest taka, że mają powód, aby być. Przekonanie, że czarna rasa jest gorsza od białej było przekazywane z pokolenia na pokolenie i nie zniknęło z momentem zniesienie niewolnictwa. Tak naprawdę jeszcze kilkadziesiąt lat temu czarni nie mogli wchodzić do tych samych restauracji, do których uczęszczali biali. Nawet jeśli mogli, to nie było ich na to stać. Pomyśl sobie, że zostajesz wolnym człowiekiem, czyli możesz iść gdzie chcesz i robić co chcesz, ale też nic nie posiadasz. Nie masz pracy, ziemi, kosztowności. Musisz zacząć wszystko od zera, a często wyglądało to tak, że ci ludzi wracali na służbę do swoich panów. Byli wykluczeni nawet jako wolni ludzie, więc nie mogli się osiedlać w sąsiedztwie białych, więc tworzyli swoje osiedla – getta, w których wielu mieszka do dzisiaj, borykając się z ubóstwem.
Południe najdłużej broniło się przed zniesieniem niewolnictwa i to tutaj zginął Martin Luter King. W hotelu, którym go postrzelono znajduje się teraz muzeum poświęcone historii Afroamerykanów, które naprawdę polecam. Mnie ten temat interesował odkąd zobaczyłam na własne oczy granicę między czarnymi a białymi mieszkańcami Stanów. Kiedy podróżowałam autobusami zdarzało mi się być jedyną białą osobą w pomieszczeniu. Z komunikacji miejskiej korzystają tylko najbiedniejsi, bo w Stanach właściwie każdy ma samochód. Zazwyczaj to oni przyglądali mi się z zaciekawieniem i pytali, co ja tu robię. Na początku miałam pewne obawy, bo niektórzy naprawdę wyglądali jakby dopiero opuścili więzienie, ale są dosyć gadatliwi i nie łatwo ich zbyć. Sama nie wiem kiedy to się stało, ale przestałam się ich bać i w każdym autobusie miałam jakiegoś kompana do rozmowy, którego zawsze pytałam o sytuację czarnoskórych. Usłyszałam dużo przykrych historii z niedalekiej przeszłości, ale też sprzed kilku dni czy tygodni. Wiecie, że są takie stany, w których biali nie wejdą do restauracji, jeśli widzą, że siedzi w niej czarnoskóry mężczyzna? Niektórzy ludzie nie uznają Obamy za prezydenta, ponieważ jest czarny! Na Florydzie istnieje prawo pozwalające obywatelowi zabić osobę, która sprawia, że czuje się on zagrożony, czyli jeszcze przed atakiem. Większość przypadków takiej “samoobrony” jest stosowana przez białych przeciwko czarnym. Dwa lata temu toczył się głośny proces, w którym oskarżony zabił nastoletniego chłopca, ponieważ wyglądał on podejrzanie i został uniewinniony. Chłopak po prostu szedł ulicą do domu, a zabójca sam go zaczepił! Takie rzeczy dalej się tutaj dzieją i jeszcze dużo czasu musi upłynąć zanim to przestanie być wrażliwym tematem.
Południe to plaża, nowa robota i rodzina
Lubię to uczucie, kiedy miejsca o których czytałam i słuchałam nagle stają się znajome i mam z nimi swoje własne skojarzenia. Mogę sobie zaplanować, że pojadę do Teksasu i zjem steka, ale nigdy bym nie wpadła na to, że będę tam tańczyć zumbę (o tym jeszcze pogadamy). Podobnie jest z południem, które poza tymi wszystkimi rzeczami już zawsze będzie mi się kojarzyło z cudownym dniem na plaży, spędzonym z uroczą parą. Rozmowy o Wałęsie i polskich pisarzach, picie (i jedzenie) z czerwonych kubków oraz pływanie w oceanie…
Mogłoby się wydawać, że niedawno odbył się mój prom i byłam na studiach, a tutaj już trzeba szukać pracy. Na szczęście przyjęli mnie po pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej i od dzisiaj to ja dostarczam wiadomości ludziom w całej Ameryce (ssssss…). Ze względu na mały budżet (kryzys panie) zapowiadam również pogodę.
Najfajniejsze było to, że mogłam poznać swoją kuzynkę, które nie widziałam jeszcze nigdy w życiu. Okazało się, że jesteśmy do siebie bardzo podobne i aż żal mi był stamtąd wyjeżdżać. Na zdjęciu jej słodka córka, która jest harcerką i tak, sprzedaje ciasteczka po domach.
Podróż mojego życia
Hello! Od dzisiaj będą nadawać do Was ze Stanów. Nazwałam ten projekt “podróż mojego życia” nie dlatego, że będzie to najfajniejsze miejsce, jakie odwiedzę w czasie mojego żywota, bo o tym będę mogła zadecydować dopiero pod jego koniec. Jest to podróż mojego życia, gdyż tutaj ono się zaczęło. 3 listopada 1986 roku (tak wiem, stara jestem) w Chicago wydałam swój pierwszy wrzask. Continue reading