Marzenia rozmnażają się przez pączkowanie

IMG_4967 Paczkowanie polega na wytwarzaniu przez rodzicielski organizm małego fragmentu, który po oderwaniu się od rodzica samodzielnie rozwija się w identyczną genetycznie jego kopię (Wikipedia).

Do podróży po Stanach przygotowywałam się bardzo długo. Technicznie parę miesięcy, a mentalnie całe życie. Moje marzenia wysmażyły się na tyle, że można je było z głowy wyciągać prosto do rzeczywistości. Pomyślałam sobie, że uznam tę podróż za udaną, jeśli odhaczę wszystkie pozycje na liście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak skompletowanie listy marzeń i naiwnie wierzyłam, że wrócę do domu z pustą kartką. Nie udało się, ale nie przez to, że czegoś tam nie zrealizowałam, ale dlatego, że moja marzenia zaczęły się rozmnażać. Pączkowały. Lista zamiast pomniejszać się, zaczynała rosnąć. Na miejsce jednego pragnienia, pojawiało się natychmiast następne albo kilka więcej. Odwiedzając miejsca, o których marzyłam, poznawałam ludzi, którzy pokazywali mi swoje listy, a ja mogłam z nich pobierać materiał genetyczny do rozrodu. I tak w kółko. Wróciłam do domu napełniona celami, które zrodziły się w tej podróży i wiem, że o niektórych nigdy bym się nie dowiedziała, gdybym nie zaczęła realizować tej pierwszej listy. Marzenia są bardzo płodne. Nawet jak macie tylko jedno, to wystarczy, że zacznie działać, a potem gwarantuję, że zalęgną się następne.

Aby nie być gołosłowną, zapraszam Was na zdjęcia z porodu mojego marzenia o surfingu. Nie miałam w planach nauki pływania na desce, ale kiedy zatrzymałam się u koleżanki w Kalifornii, która zaproponowała mi darmowy instruktaż, nie mogłam odmówić. W wodzie czuję się lepiej niż na ziemi, więc byłam pewna, że mi się spodoba. Nie spodziewałam się, że ten sport opęta mną na tyle, abym poważnie rozważała jego naukę w przyszłości. I tak się stało – kurs surfingu pojawił się na mojej liście marzeń, a jego mamą jest “dzień na plaży w Kalifornii”. Mgliste wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądał po jakimś czasie nabrało kolorów i mogę je nazwać konkretnymi słowami. Wiem, jak bolą mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia i że surfing wymaga dobrej kondycji i mniejszego tyłka. Będę do tego dążyć i wiem, że coś jeszcze pięknego się z tego urodzi, bo w świecie marzeń, wiecie, nie ma bezpłodności.

IMG_4968 IMG_4987 IMG_4990 IMG_4983 IMG_4947 IMG_4972 IMG_4973 IMG_4946 IMG_4953 IMG_4935 IMG_4932 IMG_4940 IMG_4938

Ciemna strona couchsurfingu

CS_PrimaryLogoOrange10092012

 

Jasne

Couchsurfing poznałam dobrych kilka lat temu, kiedy jeszcze mieszkałam w Krakowie, a nasze legendarne mieszkanie na Lea było centralnym miejscem spotkań i uciech wszelakich. Najpierw stworzyliśmy ze współlokatorami wspólny profil i razem wybieraliśmy gości, którym pozwolimy się u nas zatrzymać. Moje doświadczenie z tym portalem opierało się więc na początku głównie na byciu hostem. Chcieliśmy poznawać nowych ludzi, a przy okazji ćwiczyć angielski. Ja zawsze lubiłam pokazywać przyjezdnym Kraków i czy odwiedzała mnie rodzina, czy znajomi, to wiedziałam gdzie ich zabrać, aby było ciekawie. Przez okres kilku lat naszego bytowania w tym mieszkaniu przewinęło się przez naszą kuchnię (tam mieliśmy dodatkowe łóżko) sporo osób z różnych krajów. Niektórzy byli nijacy i już ich nawet nie pamiętam. Z innymi przyjaźnię się do dzisiaj. Tak naprawdę couchsurfing w tamtym czasie nasycał moją potrzebę podróżowania, którą wtedy jeszcze spychałam na bok. I jak tak sobie teraz pomyślę, to może przez ten kontakt z podróżnikami właśnie uwierzyłam, że to nie jest takie trudne. Pamiętam moje pierwsze rozmowy na ten temat z Australijczykiem, który przez rok podróżował po Europie. Jak to? To tak można? Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że absolutnie każdy może sobie na to pozwolić i jeśli tego chce, to jest to do zrobienia. Myślę, że ludzie poznani przez couchsurfing mieli ogromny wpływ na przekształcanie moich marzeń w realne działania. Oni nie tylko o tym gadali, ale pokazali mi, że można. Że to nie tylko Martyna Wojciechowska, ale ja, zwykły Kazek z Poznania, mogę jechać na kraniec świata. Piszę ten pochwalny wstęp po to, aby udowodnić, że znam bardzo dobrze jasną stronę mocy tego portalu. Używałam go w Krakowie przez wiele lat jako host, a potem stworzyłam swój własny profil i korzystałam z gościnności innych osób w różnych miejscach. Poznałam niesamowitych ludzi, ale już zdarzyło mi się trafić na paru świrów (sama nie wiem jak ich określić) i to o nich dzisiaj chciałabym podyskutować, bo to przez nich zastanawiam się teraz dwa razy zanim do kogoś napiszę.

Ciemne

Mam wrażenie, że z biegiem lat portal zaczął przyciągać dziwnych ludzi – zdesperowanych samotników, którzy nie mają znajomych i rekompensują to sobie przez spędzanie czasu ze swoimi gośćmi. Moim zdaniem to jest najgorszy typ, bo nie ma jak się przed nim ustrzec. Jeśli chodzi o oszustów i zboczeńców, to zazwyczaj osoba poszkodowana nie ma oporów, aby wystawić takiemu rzezimieszkowi negatywnej opinii. I ja nigdy nie bałam się o to, że w domu hosta grozi mi jakieś niebezpieczeństwo. Nie mam obawy, że zostanę okradziona, zgwałcona czy pobita. Jeśli ktoś ma pozytywne opinie, to jestem bezpieczna. Ja mam problem z osobami, które są niegroźne, ale nie masz najmniejszej ochoty z nimi przebywać. Podam Wam przykład z ostatniego wyjazdu. Jechałam ze znajomymi do Chorwacji i postanowiliśmy po drodze spędzić dwa dni w Budapeszcie. Znaleźliśmy chłopaka z fajnym opisem i mnóstwem pozytywnych recenzji. Po godzinie spędzonej z nim na miejscu chcieliśmy uciekać, gdzie pieprz rośnie. Był miły, zrobił herbatkę, raczył nas opowieściami o mieście, udał się z nami na nocną imprezę, więc tak naprawdę nie można mu nic zarzucić. Przykładny gospodarz. Jednak był tak męczący, że po chwili miało się go po prostu dość. Przede wszystkim był strasznie namolny. Przez godzinę przeżywał to, że nie chciałam zejść oferowanej mi przez niego kolacji. Dostawał jakiś ataków nerwicy i nawet jego ruchy rąk były nieprzewidywalne. Jeśli poznałabym go w jakichkolwiek innych okolicznościach, zakończyłabym rozmowę z nim po pięciu minutach. Ale jestem u niego w domu i nie mogę mu powiedzieć tego, co naprawdę o nim myślę.

I co z takimi ludźmi robić? Człowiek jest miły i dzięki niemu nie musisz spać pod gołym niebem, więc ciężko jest mu powiedzieć, aby dał ci spokój. Dlatego tacy ludzi mają mnóstwo pozytywnych opinii i nie można się przed nimi uchronić. Koniec końców nic złego mnie u niego nie spotkało, więc czemu miałabym mu wystawić negatywne referencje? Czy ktoś z Was miał taką sytuację i napisał, co naprawdę na temat tej osoby myśli? Dawajcie ze swoimi świrami do komentarzy. Chętnie usłyszę, że nie jestem sama.

Mem yourself

IMG_3572

Jak nie mamy ochoty na czytanie (tak jak dzisiaj), przeglądam sobie czasami różne obrazki z działu “travel”. Czasami pojawią się na Pintereście, rzadziej na Facebooku, a najczęściej u Paula Coelho. Do moich ulubionych należą te z kiczowatym obrazkiem i nieumiejętnie dobraną czcionką, którą chyba ma ratować podniosły tekst o tym, jak to podróże zmieniają nasze życie. Potem ludzie kolekcjonują te obrazki w specjalnych folderach i gotowi odmieniać swoje życie, wracają do starego. Droczę się. Tak naprawdę jestem wredną zazdrośnicą i postanowiłam utworzyć swoją własną kolekcję memów podróżniczych (jest coś takiego?). Moje wariacje powstały w oparciu o kilka znanych cytatów, a zdjęcia wygrzebałam z własnych folderów. Polecam taką zabawę ze zdjęciami. Jak macie ochotę, to podeślijcie swoje pomysły.

10155224_685289951531901_3321226187756479802_n IMG_4207 2013-07-11 15.51 IMG_5592

Który Wam się najbardziej podoba?

 

Monument Valley

telefonusa 133

Niezmiernie ciężko odpowiada mi się na pytania typu “co ci się najbardziej podobało w Ameryce?”, bo ta podróż ma dla mnie sens tylko w całości. Ciężko mi ją pokroić na kawałki i powiedzieć, że ten czy tamten dzień był dla mnie najważniejszy, bo moim głównym celem było poznanie tego kraju, a to oznacza również dotykanie brzydkich i niepolecanych zakątków. Czasami porzucałam wycieczkę do jakiegoś “must see” na rzecz wyprawy do supermarketu. Nigdy bym nie powiedziała, że dzień, w którym dostałam mandat w Teksasie uważam przez to za stracony. Ciężko mi też ocenić, czy warto odwiedzić to lub tamto miejsce, bo dla mnie całą atmosferę czynił sam fakt, że ja tam jestem. Z drugiej strony może właśnie dlatego tak bardzo mi się podobało i na wszystko potrafiłam spojrzeć jak na jeden z cudów świata. Może tak właśnie powinniśmy podchodzić do każdej podróży? Nie szukać niedociągnięć i “ale to nie wygląda jak na zdjęciu” tylko zapalić się na samą myśl, że dotarliśmy i macamy, macamy własnymi rękami.

Całe życie oglądając filmy, seriale, teledyski, zdjęcia ze Stanów zastanawiałam się, czy tam jest tak naprawdę. Teraz już nie muszę. Wiecie jak fajnie ogląda mi się teraz amerykańskie seriale, kiedy łapię nieśmieszne wcześniej żarty albo jak bardzo się podniecam faktem, kiedy pada nazwa jakiejś małej miejscowości, a ja wiem, wiem gdzie to jest! Kiedy przyjechałam do domu z lotniska w telewizji leciał jeden z westernów Johna Forda. Spojrzałam na ekran i od razu poznałam – Monument Valley. Ja też tam byłam i nawet bawiłam się (sama ze sobą, a jakoś nie czuję się żałośnie) w szeryfa. Nie wiem, czy ktokolwiek uwierzy w moje polecenia po tym wstępie, w którym oświadczyłam, ze podobało mi się wszystko, ale…zresztą sami zobaczcie. Można trasę objechać swoim autem, ale nie polecam, jeśli macie zwykłe auto osobowe, bo ja się zagrzebałam w piasku i musieli mnie ludzie z tarapatów ratować. Na szczęście jestem samotnie podróżująca kobietą, więc zawsze ktoś zechce pomóc. IMG_4635

Monument Valley leży na terenie należącym do plemienia Navajo (wskazówka praktyczna: nie honorują karty rocznej do parków narodowych) i jest to największy rezerwat w Ameryce Północnej. Wciągnęłam się w temat Indian, ich kultury, historii i wierzeń i kiedy odwiedzałam ten park zależało mi bardzo na porozmawianiu z kimś, kto wychowywał się w rezerwacie. Nie ma jednak dostępu do centralnego miejsca, w którym żyje plemię, a w Monument Valley przeważają oczywiście turyści. W okolicznych miasteczkach można obserwować uwspółcześnione osiedla Indian, ale obraz ten jest dosyć smutny – dużo rozpadających się domów, zaniedbanych gospodarstw. Na parkingu w drodze powrotnej zaczepiło mnie kilku przedstawicieli plemienia, którzy próbowali wyłudzić ode mnie pieniądze na alkohol. “Ja jestem człowiekiem Navajo. Ja jeżdżę na koniu, a Ty jesteś bogata. Daj mi 5 dolarów”. Nie tak sobie wyobrażałam kontakt z tą kulturą. Wyjechałam stamtąd trochę niepocieszona, zaczytując się w książce o legendach i mitach amerykańskich plemion, myśląc, że już nigdy nie usłyszę ich ze źródła.

W Arizonie moja hostka zabrała mnie na kolację do swoich znajomych z Arabii Saudyjskiej, którzy poczęstowali nas sziszą. Ten wspólny rytuał palenia tak mi się spodobał, że prawie całą noc przesiedziałam na balkonie, rozmawiając z ludźmi. Złapałam dobry kontakt z jedną dziewczyną i przegadałyśmy pół nocy o jej chłopaku, z którym niedawno zerwała (nam się wydaje, że jesteśmy tacy od siebie różni, a jakoś wszyscy mamy te same problemy). Po kilku godzinach dopiero zaczęłyśmy rozmawiać o tym, skąd jesteśmy, co robimy. I nagle ona wyskakuje: ja jestem z plemienia Navajo! Chyba jakiś bizon zaczarowany mi ją zrzucił z nieba. Przegadałyśmy drugie pół nocy o tym, jak spychana na bok jest kultura rdzennych Amerykanów w Stanach i niestety moje obawy się potwierdziły. Kilka raz mnie to uderzyło, że kiedy próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej o wydarzeniach z tym związanych, nikt nic nie wiedział. Nadaremnie zjeździłam parę kasyn, szukając tzw. pow wow (tutaj znajdziecie piękne zdjęcia), czyli tanecznych występów plemion. Nie wiecie, jaki był mój żal, kiedy owa koleżanka zadzwoniła do mnie, kiedy byłam już w Kalifornii z zaproszeniem na jedną z takich uroczystości! Jeśli wrócę do Stanów, to będzie rzecz, w której po prostu muszę uczestniczyć i polecam Wam wziąć to pod uwagę przy tworzeniu własnych list “must see america”.

IMG_4488 IMG_4495 IMG_4514 IMG_4515 IMG_4521 IMG_4543 IMG_4546 IMG_4548 IMG_4613 IMG_4614 IMG_4617 IMG_4627 IMG_4630 IMG_45629

Parada Równości w San Francisco

IMG_5404

Do San Francisco przyjechałam w czwartek i okazało się, że w niedzielę odbędzie się w tym mieście Parada Równości. Miałam w planach jechać dalej już w sobotę, ale jak można przegapić tak legendarne wydarzenie w miejscu, które uchodzi za stolicę walki o równouprawnienie? Tęczowa flaga, które jest międzynarodowym symbolem ruchu LGBT została zaprojektowana na potrzeby parady w San Francisco. Zostałam, chociaż musiałam spać w bardzo podejrzanym motelu, bo miasto było przepełnione. Już kiedyś pokazywałam Wam, jak wygląda Marsz Równości w Reykjaviku, który jest po prostu rodzinnym festynem, podczas którego mieszkańcy celebrują to, że każdy z nas jest inny. Islandia pokazała mi, że można inaczej. Pozytywnie, kolorowo, z uśmiechem na twarzy.

IMG_5349 IMG_5367 IMG_5368 IMG_5375 IMG_5378 IMG_5382 IMG_5388 IMG_5392 IMG_5394 IMG_5396 IMG_5403 IMG_5415 IMG_5420 IMG_5426 IMG_5431 IMG_5432 IMG_5434 IMG_5439 IMG_5448 IMG_5452 IMG_5459 IMG_5462 IMG_5469 IMG_5481 IMG_5486 IMG_5488 IMG_5490 IMG_5492 IMG_5494 IMG_5501 IMG_5502 IMG_5504 IMG_5515 IMG_5518 IMG_5521 IMG_5524 IMG_5525 IMG_5528 telefonusa 204

Jak żyć? W dwóch miejscach jednocześnie

IMG_3412

Jest taki film “Szkoła uczuć”, z którego zapamiętałam bardzo dokładnie jedną scenę. Nawet znalezienie tego tytułu było ciężkie, bo za nic nie mogłam sobie przypomnieć ani aktorów, ani fabuły. Główny wątek to miłość chłopaka do chorej na białaczkę dziewczyny. Próbując zdobyć jej serce, stara się spełnić życzenia z jej listy marzeń. Jednym z nich było “bycie w dwóch miejscach jednocześnie” i zrealizował to przez zabranie jej na granicę dwóch stanów. Ja już byłam na styku dwóch kontynentów, ale nie odmówiłam sobie tej przyjemności również w Stanach. Posiedziałam trochę w dziurze między Nowym Meksykiem a Kolorado.

Jakbym miała do wyboru jedną supermoc, to chyba zdecydowałabym się na to, aby móc być w dwóch miejscach jednocześnie. Myślę o tym od czasu do czasu, kwalifikując to czasami jako negatywny skutek podróżowania. Zakochujemy się w niektórych miejscach i już zawsze będziemy do nich tęsknić. Myślałam o tym intensywnie dzisiaj, spacerując wzdłuż oceanu, jak bardzo będzie mi brakować Islandii, kiedy wrócę do Polski. Ile jeszcze może być takich miejsc, w których będę się czuła jak w domu? To mnie trochę przeraża, bo czasami mi się wydaje, że ja już nigdy nie będę chciała zasiąść w jednym miejscu. Że jak wrócę do Polski, to będę myśleć o przeprowadzce gdzieś indziej albo z powrotem tutaj. Moim największym zmartwieniem jest to, że przyjdzie dzień, w którym będzie mnie stać na kupno mieszkania, bo wtedy będę musiała zdecydować, w którym mieście i kraju. Zastanawiam się, czy taki stan mija. Może pewnego dnia obudzę się i pomyślę, że chcę w tym miejscu już zostać na zawsze. Tylko, że ja już mam takie miejsce. Mam ich kilka i to jest mój problem. Ludzie nie podróżujcie za dużo. W dupie się od tego przewraca.

Dzisiaj się budzę i już nie kocham Islandii. Już chcę być w Kolorado.

IMG_3407 IMG_3517 IMG_3520 IMG_3514 IMG_3472 IMG_3424

Blogi niepodróżnicze, które czytam

telefonusa 006

Jeszcze nigdy nie robiłam u siebie takiego zestawiania blogów, na które zaglądam, ale jak już się za to wzięłam, to postanowiłam zrobić dwa. Doszłam do wniosku, że czytam bardzo dużo blogów podróżniczych i nie chciałam, aby zdominowały całkowicie ten wpis, więc zamieszczę je na osobnej liście. Zazwyczaj siedzę w podróżach, bo czytanie o miejscach, w których nie byłam nakręca mnie do planowania kolejnych wypraw, a porady z innych blogów często wykorzystuje w swoich podbojach. Jest jednak parę blogów, które poruszają inne tematy, ale zaglądam na nie regularnie, bo lubię, jak ktoś umie się posługiwać słowami. Jest jeszcze jeden powód, dla którego chce wyjść poza tematy podróżnicze. Postanowiłam przeistoczyć się z Chujowej Pani Domu w Kurę Domową i zaczęłam naukę gotowania. Jako, że do tej pory omijałam blogi kulinarne, potrzebuję dobrych linków, aby nadrobić zaległości. Przede wszystkim interesuje mnie zdrowa kuchnia, a nie obchodzą w ogóle ciasta (jem je tylko z przymusu na urodzinach cioć). Polecenie za polecenie, umowa?

Mediafun

To był jeden z moich pierwszych blogów i mimo tego, że wszyscy Maćka znają, to nie mogłam go pominąć z jednego ważnego powodu. Kiedyś czytałam całą masę blogów na temat mediów społecznościowych/nowych technologi. Odkryłam jednak, że wszystkie te blogi wałkują ciągle te same tematy i ograniczyłam się do kilku z Mediafunem na czele. Nie dość, że Maciek jest bardzo aktywny i codziennie dostarcza mnóstwo informacji z medialnego podwórka,  to jeszcze pasja z jaką opowiada już od tylu lat sprawia, że sama się nakręcam, czytając jego wpisy.

Mam wątpliwość

Uważam, że to jedno z najlepszych piór w polskiej blogosferze, o czym najlepiej świadczy fakt, że czytam nawet jej teksty o macierzyństwie, mimo że temat ten mało mnie jeszcze interesuje. Radomska jest mistrzem w żenieniu słów ze sobą, a po jej tekście ślizgasz się jak po zjeżdżalni. Poza tym podoba mi się podejście powątpiewania i szukania drugiej strony medalu bez agresywnej krytyki, która czasami przygniata na niektórych blogach.

Halo Ziemia

Zlajkowałam ten fanpage, kiedy Konrad wygrał konkurs na Blog Roku, ale jakoś jego posty nie przebijały się do mojej świadomości, a potem obejrzałam z nim jakiś wywiad i pomyślałam “ale jest mądry facet”. Jak już taka myśl zrodzi się w głowie kobiety, to będzie wierną czytelniczką do końca, Mój dozgonny szacunek zyskał, ruszając z tym pomysłem: www.ewkratke.blog.pl – blog kobiet osadzonych, które opisują swoje więzienne życie. Już dawno się tak nie wzruszałam przy lekturze. Polecam podwójnie.

Szafa Sztywniary

Przeglądam od czasu do czasu różne blogi modowe, ale no właśnie…przeglądam. Sztywniara to jedyna blogerka modowa, którą czytam. Lubię jej poczucie humoru i jest to jedna z tych autorek, z którymi chętnie bym się zakoleżankowała. Myślę, że jest trochę takim dziwakiem jak ja, co to się z ludźmi na bankietach nie może dogadać. Poza tym przeprowadziła się na Nową Hutę, a to jedno z moich ulubionych miejsc w Krakowie, a to już zobowiązuje.

365 agni

Na koniec blog, na którym ostatni wpis pojawił się kilka dni temu ze względu na wyjątkowy temat i formułę bloga. Rok temu Agni rozstała się z mężem i zdecydowała, że pomoże sobie codziennym publikowanie swojego zdjęcia na blogu. W dobie piosenkarek, które drą ryją, jak to dobrze sobie radzą z rozstaniem, prawdziwą odwagą, moim zdaniem, jest napisać całemu światu “nie radzę sobie. źle mi z tym, że odszedł”. Wiele się przez ten rok chyba zmieniło w jej podejściu, ale obserwowanie tego procesu z dnia na dzień to było coś. Takie blogi są dla mnie sercem blogosfery.

No to co Wy polecacie?

Kalifornijski ogród

IMG_4864

To jest jedna z tych rzeczy, które najbardziej kocham w podróżowaniu. Czasami dzieje się coś, czego nigdy bym sama nie wymyśliła i trafiam do miejsc takich jak ten kalifornijski ogródek pewnej uroczej Chinki i jej męża- emerytowanego komendanta policji w Los Angeles, a zabierają mnie na niego dwie Tajki. Koleżanka dała mi namiar do gościnnego Amerykanina, u którego nocowała rok wcześniej, a jego żona zabrała mnie na imprezę przy basenie (jakie to amerykańskie!) ze swoimi koleżankami. Gdyby ktoś powiedział mi dwa lata temu, kiedy wyglądałam znudzona przez okno na szare ulice, że za jakiś czas będę jadła krewetki na imprezie basenowej w Kalifornii i uczyła się, jak w tradycyjny sposób wiązać chustę na biodrach, nie uwierzyłabym. Ten post będzie nie o ludziach jednak, ale o roślinach, których hodowla jest pasją mojej uroczej gospodyni, a której ogródek bardzo mnie zafascynował, chociaż ogrodnictwo nie leży w obszarze moich zainteresowań. Nie wiedziałam nawet, że jest tyle odmian kaktusów, a niektóre są ta śmieszne i kochane, że oko się uśmiecha od samego patrzenia na nie.

IMG_4776 IMG_4772 IMG_4774 IMG_4767 IMG_4789 IMG_4840 IMG_4853 IMG_4858 IMG_4850

IMG_4769

IMG_4778

IMG_4782

IMG_4784

IMG_4800 IMG_4814 IMG_4790 IMG_4824 IMG_4811 IMG_4828 IMG_4803 IMG_4839 IMG_4845 IMG_4868 IMG_4879 IMG_4792

Don’t date a girl who travel

https://www.youtube.com/watch?v=ueoE1Mau9uU

Widzieliście ten filmik? Wirusowo roznosił się po sieci jakiś czasu temu, a i mi podrzuciło go sporo osób. Wideo powstało na podstawie tekstu jednej z blogerek podróżniczych i zostało przywitane oklaskami przez publikę. Już wcześniej pojawiały się w sieci wpisy z podobnym przesłaniem i już wtedy miałam do tematu mieszane uczucia. Tekst niesie pozytywną ideę , a wideo jest bardzo dobrze zrobione, ale posłużyły mi one jako impuls do rozważań na temat tego, czy to o czym opowiadają jest prawdziwe. Jako “girl who travel” postanowiłam wystosować sprostowanie w tej sprawie. Po prostu obawiam się tłumu mężczyzn, którzy zaczną ustawiać się pod moimi drzwiami.

Przeczytałam ten tekst i tak się zaczęłam zastanawiać, czy wszystkie podróżniczki są takie same? Takie piękne, odważne, żądne przygód i niezależne? Czy naprawdę to są kobiety, które będzie gardzić randką w kinie? Czy to są kobiety, które nawet nie raczą powiedzieć swojemu facetowi, że dojechały bezpiecznie do celu? Czy wszystkie chodzą w podartych ciuchach sprzed 10 lat, bo im szkoda na szałową kieckę? Bo tak wynika z tego tekstu. Czytając go, można również dojść do wniosku, że kobiety, które podróżują nie pracują na etatach. A ja takie znam. Znam też takie, które wydałyby 300 zł na piękną suknię i takie, które nie lubią chodzić po górach.

Największy mój problem z takimi wpisami polega właśnie na tym, że podróżnicy, a w tym wypadku podróżniczki są przedstawiani w taki sam sposób – jako niesamowici, interesujący ludzie, a teraz to już jako najlepszy materiał na żonę. Pisała już o tym Spłukana w tekście “Nie lubię podróżników” i zgodziłam się z nią, że podróżnicy bywają czasami strasznymi bufonami. Też mi się kiedyś wydawało, że człowiek, który podróżuje musi być szalenie interesujący. Dopóki nie zaczęłam ich poznawać. I nie rzucam stwierdzeniem, że ich lubię czy nie lubię. Nie zakładam też z góry, że są dobrym materiałem na wspólne życie. Podróże nie czynią wszystkich ludzi lepszymi, ciekawszymi, fajniejszymi. Może teraz sram we własne gniazdo, ale nie uważam, że podróżniczki są ciekawsze niż lekarki, przedszkolanki czy bibliotekarki. Znam osoby, które były w niesamowitych miejscach, ale zaczynasz ziewać, kiedy słyszysz ich kolejną opowieść. Ludzie z pasją zawsze wciągną cię w swój świat, nawet jak będą ci opowiadali o hodowli robaków we własnym ogródku. Jeśli kobieta jest brzydka i beznadziejna, to są duże szanse, że podróż po Azji niczego nie zmieni w tej kwestii.

Nie szukaj podróżniczki. Po prostu umów się z dziewczyną, która ci się podoba.

Ameryka – kraj, z którego pochodzą moje Barbie

279170_2234911279292_214331_o

Kojarzycie ten moment w filmach, kiedy bohater chce powiedzieć coś ważnego i zaczyna od historyki z dzieciństwa? Otóż…Kiedy byłam małą dziewczynką nie zastanawiałam się za dużo nad tym, że urodziłam się w innym kraju. Moje życie nie różniło się specjalnie od tego, które wiodły moje rówieśniczki. To było jeszcze w czasach, kiedy nie było internetu, więc zazwyczaj cały dzień spędzałam przed blokiem i w domach znajomych. Nie było gier komputerowych ani dużego wyboru na półkach z zabawkami. Kiedy bawiliśmy się w sklep, wykorzystywaliśmy patyki, kamyki, piasek i liście. Graliśmy w zbijaka, policjantów i złodziei oraz chowanego, a cały mój świat to było podwórko mojego bloku. Ameryka była dla mnie odległym, prawie nierealnym krajem, który kojarzył mi się głównie z jednym.

Lalki Barbie. Wspomniałam Wam, ze nie różniłam się niczym od innych dzieci. Oprócz tego, że byłam jedyną dziewczynką w okolicy, która miała oryginalne lalki Barbie. Nie jedną, nie dwie, ale z dwadzieścia. Barbie na rolkach, barbie w ciąży, barbie księżniczka…Do tego oczywiście cały domek z mebelkami, garażem i kilka samochodów, aby Ken mógł wozić mnie na przejażdżki. Możecie sobie wyobrazić, że miałam wtedy dużo koleżanek. Zabierałam wszędzie te lalki, chociaż z całym ekwipunkiem zajmowały ze trzy reklamówki. Tak je kochałam.

W dzieciństwie Stany to było dla miejsce, w którym powstają Barbie. I takie były moje pierwsze piękne rozważania na temat kraju, w którym się urodziłam. Kiedy udałam się w Colorado na wyprzedaż garażową i zobaczyłam ją, leżącą między innymi gratami, wiedziałam, że to będzie jedna z najcenniejszych pamiątek, jakie przywiozę z tej podróży, a ten moment był dla mnie równie podniosły jak stanie oko w oko z Wielkim Kanionem. W końcu tu dotarłam. Jestem w kraju, z którego pochodzą moje Barbie.

IMG_3567 IMG_3571 IMG_3572 IMG_5283 IMG_3805

A tak wygląda wyprzedaż garażowa: IMG_3521 IMG_3523 IMG_3526 IMG_3527 IMG_3528

1 4 5 6 7 8 13