Street art Reykjavik 2

Jest piątek, jest obiecana druga seria “Reykjavik street art”. Ostatnio pokazałam Wam prace, które znajdują się niedaleko mojego domu, czyli przy głównej ulicy Laugavegur. Postanowiłam trzymać się tego klucza i w każdej odsłonie prezentować Wam graffiti z konkretnych dzielnic. Odkryłam genialną funkcję miejsc na Pintereście, więc mogę tam oznaczać, gdzie znajduje się każde graffiti. Niestety ta mapa nie jest taka dokładna, więc nie mogę wskazać konkretnego adresu, ale jak będziecie szukać, to wiecie mniej więcej na jakiej ulicy. Continue reading

Czy warto jechać zimą na Islandię, czyli okołobiegunowy lajfstajl

1016465_774018819325680_8925038433672232158_n

Mija kolejny słoneczny dzień i ciągle nie mogę uwierzyć, że taka pogoda się utrzymuje. Budzę się następnego ranka, wyglądam za okno i widzę Reykjavik pokryty białym puchem. Nie wierzyłaś, to masz! Islandia śmieje mi się w twarz. Co z tego, że jest październik? Mój kalendarz mówi, że zima ma przyjść najwcześniej w listopadzie. Teraz śmieje się całe koło podbiegunowe. Wchodzę do łazienki, zalało mi całą podłogę, więc przecinam przyjemną poranną ciszę serią ostrych przekleństw i próbuję zatamować przeciek. Włączam ogrzewanie na maksymalną moc i czekam aż zrobi się cieplej. Nie zdążę skończyć porannej kawy, a w mieszkaniu już jest sauna, wiec otwieram okno, żeby wpuścić trochę powietrza, ale ono zamiast delikatnie wejść do środka, uderza z półobrotu w twarz. Po dziesięciu sekundach wietrzenia znowu włączam ogrzewanie. Robię sobie śniadanie i wszystko, żeby nie opuszczać domu, ale w końcu zmuszam się do wyjścia. Continue reading

Must have Kalifornia: wesołe miasteczko

wesołe miasteczko usa W Santa Cruz wylądowałam przez przypadek, bo okazało się, że siostra mojej koleżanki z Los Angeles ma tam sporo znajomych, którzy z chęcią mnie ugoszczą. Miasteczko jest położone 1,5 godziny samochodem od San Francisco i jakby kogoś przerażały ceny noclegów w SF, proponuję się zatrzymać na noc właśnie tam. Ja spędziłam dwa dni w towarzystwie Jamesa, który jest świeżo upieczonym doktorantem i niesamowitym kucharzem. Kiedy rano zaproponował mi, żebyśmy wyskoczyli posurfować, ledwo co się powstrzymałam, żeby go nie wyściskać. Kilka dni wcześniej pierwszy raz pobujałam się na falach i marzyłam o tym, aby jeszcze gdzieś spróbować. Kalifornia jest stanem, w którym mogłabym kiedyś zamieszkać chociaż na chwilę. Pogoda jest po prostu idealna, a ludzie są piękni i żyją zdrowo. Kiedy jechaliśmy na plażę, zapytałam go:

– Czy Ty sobie zdajesz sprawę z tego, jakie masz życie? Continue reading

Street art Reykjavik 1

2013-09-24 15.20.42 Postanowiłam, że sfotografuję każdy mural w Reykjaviku, bo przez to, że są moją codziennością zawsze wydaje mi się, że mam na to czas. A skąd ja wiem, ile go mam? Być może na dzisiejszej imprezie wypatrzy mnie jakiś producent filmowy i zabierze do Holywoodu, abym robiła karierę. I już nie będzie czasu na łażenie po Reykjaviku i fotografowanie ścian. Teraz albo nigdy (dobra porada życiowa i tytuł filmu też). A że w piąteczek za dużo czytać nie można, to będę Wam serwować przed każdym weekendem porcję upolowanych obrazków z Reykjaviku, a czasami i z innych części Islandii.

Na pierwszy rzut idzie mój ulubiony park w Reykjaviku, który niestety został zlikwidowany w tamtym roku. IMG_4569 2013-03-20 11.12.29

2013-02-27 14.15.14

IMG_6380

Zaraz obok jest ten szczyt góry, który na szczęście się uchował, chociaż teraz jest przysłonięty jakimiś dyktami.

IMG_4583

Na głównej ulicy (Laugavegur) jest instrukcja wiązania krawatu.

IMG_0595 Przy Hlemmurze (głównym dworcu autobusowym w centrum) znajdziecie jeden z moich ulubieńców.  2013-03-18 15.20.15

Orła widzę z okien mojego salonu

IMG_0610 A grzybka z balkonu

10622756_767173966676832_3704487716924998154_n To są boczne uliczki Laugavegur. W Reykjaviku warto zaglądać w różne szczeliny czy na tyły budynków, bo tam zazwyczaj kryje się jakiś obrazek. Ostatnio kolega pokazał mi ciekawe obrazy na ścianach parkingu, który mijałam już z tysiąc razy, ale nigdy bym nie pomyślałam, że tam może być coś poza samochodami.

IMG_0713 IMG_0601 IMG_0563 10648424_770178883043007_5467994190065977365_o

To kilka z obrazków, które mam na wyciągnięcie ręki, nogi. Więcej wkrótce!

Podróże kształtują: od hamburgera do spaghetti z cukini

IMG_5218 Podróże kształcą. Dowiadujemy się więcej o odwiedzanym kraju, jego kulturze, historii, geografii. Pogłębiamy swoją wiedzę. Jeśli miejsce jest szczególnie bliskie naszemu sercu, to z podwójnym zapałem chłoniemy wszystko, co z nim związane. W Stanach chciałam kosztować wszystkiego co amerykańskie, więc serwowałam sobie to, co jedzą ludzie wokół mnie. Przyjeżdżam na nowy ląd i zajadam się.

Kuchnia amerykańska

Na śniadanie oczywiście płatki z mlekiem, które akurat było moim polskim śniadaniem przez całe dzieciństwo za sprawą wysyłanych do mnie w paczce od rodziny kellogsów (tak je nazywaliśmy z bratem).

IMG_0383

Kuzynka zaserwowała mi typowo amerykańskie połączenie słodkiego ze słonym, czyli jajko sadzone z gofrem oblanym syropem klonowym.

IMG_0287

Kanapki z masłem orzechowym to drugie śniadanie każdego nastolatka.

IMG_0515

Amerykańskie pancakes telefonusa 141

Dałam się nawet namówić na to obrzydlistwo – macaroni&cheese. Kiedyś dostałam to w paczce, ale myślałam, że jest przeterminowane i wyrzuciłam. To nie było zepsute. To po prostu tak smakuje.

IMG_0369

W zależności do tego w jakim mieście byłam, jadłam lokalne specjały. W Nowym Yorku oczywiście bajgiel z kawą

IMG_0577

W moim rodzinnym mieście (haha) specjałem są chicago style pizza – grube ciasto umoczone  w oleju oraz hot-dog z cebulą. IMG_0414

Na meczach baseballa pije się piwo i je niezdrowe przekąski, podawane w kasku. IMG_0430

Nie mogło w moim jadłospisie zabraknąć hamburgerów. Powiem Wam, że McDonald’s nie jest najpopularniejszym miejscem, w którym Amerykanie zajadają się tym przysmakiem. Mc’Donald’s jest najtańszy i spędzałam tam naprawdę dużo czasu, bo zawsze się jakiś znajdzie przy drodze, a poza tym masz pewność, że złapiesz dobry internet. Naprawdę rzadko jadłam tam cokolwiek. Zazwyczaj brałam mrożoną kawę, do której smaku tak się przyzwyczaiłam, że po przyjeździe do Polski pierwsze co zrobiłam rano po przebudzeniu, to wsiadłam do auta i pojechałam po mrożoną kawę do Mc’Donald’sa. Nie mogłam przeżyć faktu, że u nas nie smakuje tak samo. Wracając do hamburgerów, Amerykanie częściej jedzą je w sieci Five Guys.

IMG_0041

Moim absolutnym faworytem jeśli chodzi o fast foody jest “In&Out”. To sieć restauracji na zachodnim wybrzeżu, szczególnie popularne w Kalifornii. Wszystko, łącznie z mięsem, jest świeże i pochodzi z lokalnych farm. Nie będzie to przesada jeśli powiem, że mają tam najlepsze hamburgery, jakie jadłam w życiu i wybrałam to na mój ostatni posiłek w Stanach. telefonusa 242

Co innego jeść hamburgera w knajpie, a co innego na prawdziwym barbecue w ogródku. Taką okazję miałam na południu Ameryki, gdzie panuje szczególne przywiązanie do amerykańskich dań.

IMG_2992 IMG_2995

Na południu najważniejszym składnikiem dania jest fasola. Cokolwiek nie zamówiłam w restauracji, zawsze dostałam do tego fasolę, którą hodowali na tych ziemiach Indianie.

IMG_3179 IMG_3396

Na południu je się dużo grillowanej wieprzowiny, fasoli i kukurydzy pod różną postacią. Moim ulubionym przysmakiem są tzw. hush puppies (brązowe kulki na zdjęciu poniżej), czyli słone ciastka z kukurydzy, które zostało wymyślone przez niewolników.

IMG_2901

Soczystym amerykańskim przeżyciem było też zjedzenie krwistego steka (niestety nie mam zdjęcia), ale przekażę Wam to, co powiedziała mi moja kuzynka, specjalistka od tego dania. Nie wolno Wam w USA zamówić steka done czy well done. Stek ma być krwisty, bo inaczej jest to marnowanie pieniędzy.

Najbardziej tradycyjną przekąską jest oczywiście sandwich, ale te miejsca szczególne, które odwiedzałam miały swój klimat, historię, sekretny składnik czy sos, który jest podawany tylko w tym miejscu. Można już chyba mówić o kulturze jedzenia kanapek i przywiązaniu do tradycji ich przyrządzania. Bary kanapkowe podobały mi się zdecydowanie bardziej niż hamburgerownie.  IMG_3281 IMG_5755

Z przekąsek ulicznych, oprócz hot-dogów z budki, często sprzedawane są także precle. Tego jadłam w Chicago, pył ciepły i pyszny.

IMG_0028

A za tego zapłaciłam 4 dolary, bo sprzedawca dał mi cenę dla naiwnych turystów. Nie kupujcie jedzenia na Time Square. IMG_0566

Gotowaną kukurydzę kupiłam sobie w wesołym miasteczku jak pan Bóg przykazał

IMG_5227

Pecan pie to ciasto, które często pojawia się amerykańskiej literaturze, gdyż gości na stołach z okazji różnego rodzaju świąt. Ja jadłam je w Teksasie na imprezie dla dzieci żołnierzy.

telefonusa 058

Moja ulubiona jedzeniowa historyjka wiążę się z pączkami z Krispy Kreme, które są legendą na południu Ameryki. Jeśli w restauracji świeci się czerwona lampka to znaczy, że pączki są jeszcze ciepłe. Kiedy opowiadałam moim gospodarzom w Północnej Karolinie, że ciekawi mnie, czy amerykańscy policjanci naprawdę ciągle jedzą pączki, stwierdzili, że musimy to sprawdzić i czatowaliśmy na nich na stacjach benzynowych. Kiedy w końcu jednego dorwaliśmy, to powiedział, że nie je pączków, ale może sobie zrobić zdjęcie.

IMG_2888 IMG_2928

Kuchnie świata

Mimo, że kuchnia amerykańska kojarzy się głównie z fast-foodami, to tak naprawdę w Stanach, a szczególnie w dużych miastach je się przede wszystkim dania ze wszystkich krajów świata. W Nowym Yorku próbowałam dużo różnych pyszności z najodleglejszych zakątków. W Stanach głównie jada się na mieście, więc Amerykanie próbują bardzo różnych rzeczy. Na przykład na sushi zostałam zaproszona przez farmera z południa, który dzień wcześniej serwował mi tłuste hamburgery.

Najbardziej popularna jest chyba kuchnia meksykańska. Ja najczęściej jadałam w Chipotle, bo tam jest najtaniej.

IMG_0513

Miałam też okazję spróbować tej kuchni przyrządzonej przez Meksykankę, u której nocowałam w Teksasie.

telefonusa 062

Na drugim miejscu jest kuchnia azjatycka, a szczególnie popularne są chińskie bary, w których za kilka dolarów możesz jeść, ile zdołasz.

IMG_4708

To podobno ulubione danie Michela Jacksona, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć, jak się nazywało.  IMG_2931

W Nowym Yorku właściwie co chwilę trafiłam na jakieś uliczne budki z egzotycznym jedzeniem i trwoniłam tam swój majątek, chociaż niektóre potrawy było zaskakująco tanie. Za te pierożki z naleśnikiem zapłaciłam 4 dolary (tyle samo, co za jednego suchego precla). IMG_0603

IMG_0538

Dla ciekawostki Wam powiem, że dania w MOMA są ładne kolorystycznie. Fajne powiązanie kuchni z miejscem.

IMG_0598

Julia z Rosji zrobiła dla mnie domowe pierogi

telefonusa 143

A w Savannah jadłam też sporo makaronów, gdyż mój gospodarz w Savannah był kucharzem we włoskiej restauracj IMG_3123

Moja kuchnia 

Kuchnia to nigdy nie był mój świat. Zawsze mi się wydawało, że gotowanie jest nudne. Zazwyczaj odgrzewałam zrobione przez Babcię pierogi, żywiłam się na mieście lub przyrządzałam jakieś proste dania. Czasami szarpnęłam się na zrobienie czegoś wyjątkowe, ale to było tylko na specjalne okazje i zazwyczaj dla kogoś, a nie dla siebie. Przechodziłam różne diety, ale głównie po to, aby być chudsza i zazwyczaj kończyło się to efektem jo-j0. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co jem i gdzie to zostało wyprodukowane. Nie dlatego, że miałam to gdzieś, ale po prostu nie byłam świadoma tego, jak ważne są to informacje. Nigdy bym nie pomyślałam, że moje podejście zmieni się po podróży po Stanach, które są często używane jako symbol niezdrowego jedzenia. To jest niesamowite, jak powoli zmieniało się moje podejście do tego, co pojawia się na talerzu. Zaczynając swoją wyprawę na wschodnim wybrzeżu z brakiem refleksji nad tym, co jem i na drugim końcu kraju ze świadomością, jakie to jest ważne. Pierwsze dwa miesiące jadłam głównie to, co pokazałam Wam w pierwszej części. Nie tylko dlatego, że chciałam spróbować amerykańskiego jedzenia, ale też dlatego, że podróżowałam autobusami. Niektóre przejazdy trwały kilkanaście godzin, a autobus zatrzymywał się na stacjach benzynowych, gdzie można dostać tylko fast foody. Po 2 miesiącach takiego odżywania zaczęłam czuć się ociężała i coraz częściej wybierałam sałatkę zamiast hamburgera. W Kalifornii ludzie odżywiają się bardzo zdrowo i moi znajomi czy gospodarze serwowali mi taką właśnie kuchnię. Moja potrzeba zmiany sposobu żywienia trafiła na podatny grunt. Zaczęłam stołować się w restauracjach wegańskich i wegetariańskich i poznałam dużo ludzi, którzy tak właśnie się żywią. Zaczęłam coraz więcej o tym myśleć, oglądać filmy dokumentalne o jedzeniu, przeglądać blogi kulinarne. Już po 3 tygodniach zmiany sposobu odżywania poczułam się lepiej i wcale nie brakowało mi soczystych hamburgerów. Dotarło do mnie, że można jeść smacznie i zdrowo i postanowiłam, że nauczę się gotować. Po pierwsze po to, aby żyć zdrowiej i móc przyrządzać sobie te dania w domu. Po drugie, aby nauczyć się robić polskie dania, które będę mogła przyrządzać moim gospodarzom w podróży. Chciałabym w taki sposób dziękować im za gościnę, ucząc ich przy okazji czegoś o Polsce.

Podróże kształtują. Wiedza, którą zdobyłam w podróży zmienia moje wewnętrzne krajobrazy. Nie tylko posmakowałam różnych dań, ale także zdecydowałam się zmienić swoje codzienne nawyki żywieniowe. Nigdy bym nie pomyślała, że taką przyjemność będzie mi sprawiać lepienie pierogów czy robienie spaghetti z warzyw. Chciałabym się przez jakiś czas podszkolić, ale mam w planach zorganizować obiad również dla Was. Jeśli dotrwałeś do końca tego posta i masz ochotę w przyszłości być gościem na mojej pierwszej oficjalnej kolacji, to daj znać mailem. Poinformuję Cię o szczegółach.

Hamburgera z In&Out nigdy nie odmówię!

Autostop na Islandii

autostop na Islandii

W ostatni weekend wybrałam się autostopem do Hunkubakkar – farmy, która leży na południu Islandii, ok. 250 km od Reykjaviku, w którym mieszkam. O moim pobycie tam opowiem Wam w innym poście, a dzisiaj postanowiłam naskrobać coś o autostopie, bo wiele osób planuje w taki sposób zwiedzić wyspę, aby zmniejszyć dość wysokie koszty, jakie wiążą się z wyprawą na Islandię. Ja podróżuję po wyspie samochodem, ale tym razem jechałam na wycieczkę sama, więc wypożyczenie było za drogie. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że Islandia to raj dla autostopowiczów, ale miałam na koncie jedno nieudane podejście w tamtym roku i jakoś się zniechęciłam do tej formy podróżowania. Potem poczytałam o islandzkich przygodach Eve Marie i stwierdziłam, że jak wrócę na wyspę, to spróbuję szczęścia na drodze jeszcze raz. W końcu Islandia jest chyba jedynym krajem, w którym nie boję się łapać stopa sama. Wiem, że są ludzie, którzy podróżują w taki sposób samotnie po całym świecie i nic im się złego nie przydarzyło, ale to jest jedna z tych rzeczy, które ja się po prostu boję robić sama. Boje się wszędzie poza Islandią, bo jest to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na tej planecie, więc jeśli zastanawiasz się nad stopowaniem tutaj, to mogę zachęcić z czystym sumieniem. Polecam założyć złote gacie, które zwiększają szansę na podwózkę i sprawiają, że czujesz się jak złota rybka, która spełnia życzenia. Ja sobie zażyczyłam, aby pogoda mi dopisała i w piątek obudziło mnie piękne słoneczko (ej w sumie, jak jest brzydka pogoda, to słońce dalej jest piękne tylko go nie widać, co nie?). Po drodze mogłam się rozkoszować jak jego promienie odbijają się od mchu, a powiem Wam, że mech jest najpiękniejszym odblaskiem, jaki moje oczy widziały.

autostop na Islandii

Pierwszy samochód zatrzymał się po minucie. Nie zdążyłam nawet wyciągnąć mojej karteczki z plecaka, a już siedziałam na pokładzie samochodu kapitana, który jechał do portu na statek. Podwiózł mnie tylko kawałek, więc już po chwili znowu byłam na drodze, ale tylko na 5 sekund, bo zatrzymał się pierwszy samochód. Niestety pan nie mówił po angielsku, więc jechaliśmy sobie w ciszy. Od czasu do czasu rzucał islandzkie nazwy miast czy wulkanów. Wyrzucił mnie za Selfoss i tam czekałam najdłużej, bo aż całe 10 minut i to głównie dlatego, że przejechały w tym czasie 4 samochody. Tym razem z pomocą przyszli mi turyści, którzy zatrzymywali się co chwilę na pstrykanie fotek. Dzięki tym przystankom wzbogaciłam się o parę nowych widoczków.  autostop na Islandii

Na koniec trafiłam na dwóch panów z Wielkiej Brytanii, którzy przyznali się, że Islandia jest ich lekarstwem na kryzys wieku średniego. Zostawili w domu żony i pojechali szukać zorzy polarnej. Po drodze zatrzymaliśmy się w Viku i poszłam z nimi na czarną plażę. Widziałam ją już wiele razy, więc tym razem musiałam sobie pokolorować, żeby mi się nie znudziła.

autostop na Islandii autostop na Islandii

Panowie się bardzo zdziwili, że zostawiłam plecak w samochodzie, kiedy poszłam po kawę na stację. Powiedziałam im, że sama wszystko gubię, więc nie potrzebuję, aby mnie nikt okradał, po czym zostawiłam czapkę w ich aucie (chyba podświadomie chciałam im udowodnić,  że nie kłamię). Następnego dnia siedzę przy śniadaniu z moim gospodarzem, a ktoś puka do drzwi i pyta, czy jest tutaj Karina. Panowie przyjechali specjalnie, aby oddać mi moją czapkę!

Droga powrotna była jeszcze łatwiejsza, bo nawet nie musiałam wychodzić na drogę, aby złapać stopa. Jeden z gości, który nocował na farmie zgodził się mnie wziąć ze sobą do Viku, gdzie jechał kręcić ujęcia do swojego filmu, a stamtąd zabrali mnie rybacy prosto do Reykjaviku. Potem się okazało, że kierowca jest nie tylko rybakiem, ale również pastorem. Panowie tłumaczyli mi, gdzie najlepiej jechać na połowy i co zobaczyć w Norwegii oraz podwieźli mnie pod sam dom. W sobotę spadł śnieg, więc za oknem było już bialutko. autostop na Islandii

Z Reykjaviku

Kiedy pierwszy raz łapałam stopa, to stanęłam na jednym z przystanków w centrum miasta i nikt się nie zatrzymał. Radzę więc podjechać autobusem na przystanek wyjazdowy. Jeśli chcesz jechać na południe, musisz udać się do miejsca, które nazywa się Nor?lingaholt. Z centrum dojeżdża tam autobus numer 5. Jeśli chcesz jechać na północ, wtedy trzeba udać się do  Mosfellsb?r, gdzie bezpośrednio z głównego dworca autobusowego (Hlemmur) dojeżdża busik numer 6. Można stamtąd potem podjechać sobie jeszcze dalej np. 57, a wszystko jest ładnie pokazane na tej mapie.

Pomarańczowych snów: Utah

IMG_4166

Jak byłam małą dziewczynką i Mama kładła mnie do łóżka, to zawsze życzyła mi “pomarańczowych snów”. Kiedyś zapytałam ją, dlaczego inne dzieci mają mieć kolorowe, a ja tylko pomarańczowe, to odpowiedziała, że takie są właśnie najprzyjemniejsze. Jak wszyscy wiemy, Mama ma zawsze rację, więc nie spierałam się z nią długo i zaczęłam śnić na pomarańczowo. Kiedy wjechałam do Utah, to aż zaparło mi dech w piersiach, chociaż pierwsze widoki nie były jakieś spektakularne, ale oto jestem w krainie moich marzeń sennych. W takim właśnie odcieniu miewam sny – w kolorze pomarańczowo-czerwonej ziemi Utah.  IMG_4162 IMG_4164 IMG_4170

Utah to stan, który zaskoczył mnie najbardziej. Właściwie to początkowy plan zakładał, że tylko przez niego przejadę, wracając z Yellowstone. Stany są tak ogromne, że nawet trzy miesiące to za mało, żeby go polizać. Jednak kiedy wzięłam do ręki tego czerwonego lizaka, to nie mogłam się od niego oderwać. Najwięcej czasu spędziłam na południu tego stanu, a właściwie na granicy z Arizoną, gdzie jest chociażby Monument Valley czy Kanion Antylopy. Oba miejsca w kolorze, który mam na tyłach powiek nocą.

telefonusa-133 IMG_44271

Przejechałam ten stan wzdłuż (na wszerz już nie starczyło czasu), gdyż celem podróży było południe, a wystartowałam z Idaho. To była moja najdłuższa podróż samochodem, bo w aucie spędziłam chyba 10 godzin, a to tylko pokazuję, jak długie dystanse pokonuje się w USA. Miałam krótkie przerwy po drodze, ale nasyciłam się pomarańczowym pięknem w czasie jazdy. Naprawdę polecam wziąć pod uwagę ten stan, bo jest tam wiele do odkrycia. Jedynym minusem jest bardzo suche powietrze, więc Utah jest także stanem, w którym zostawiłam najwięcej potu. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi, ale nie można tak wszystkiego fotoszpować. Pociłam się jak w saunie, a po 5 minutach na plaży musiałam wchodzić z powrotem do jeziora, bo nie dało się wytrzymać. Było warto, bo moja paleta senna wzbogaciła się o nowe odcienie. Oprócz wymienionych miejsc, które opisałam w osobnych notkach, zachęcam Was do odwiedzenia Parku Narodowego Zion, w którym największą frajdą jest przeprawa w górę rzeki.

IMG_4177 IMG_4180 IMG_4188 IMG_4210 IMG_4182 IMG_4190 IMG_4192 IMG_4197

IMG_4207

 

Zachęcam, polecam. Dobrze robi na sny. Ja muszę wrócić, żeby jeszcze zobaczyć Bruce Canyon i naładować się pomarańczą.

Mem yourself

no

Postanowiłam, że post z memami będzie cykliczny. Ciągle operujemy tymi samymi cytatami, zazwyczaj po angielsku i umieszczamy je na tle pięknych widoków. Takie obrazy też inspirują, ale potrzebny jest jakiś powiew świeżości. Wiecie, że Facebook traktuje nas ostatnio po macoszemu, trzeba więc karmić inne portale społecznościowe, a tym przypadku jest to mój ulubiony Pinterest, na którym znajdziecie mnóstwo podobnych do siebie obrazków. Zaczęłam zbierać te, które można w jakiś sposób przerobić, ale szukam też nowych powiedzonek. Jako że niedawno zaczęłam się uczyć islandzkiego, to postanowiłam zaczerpnąć z tego języka, przy okazji utrwalając sobie w głowie nowe słówka. Szukam też polskich powiedzonek czy cytatów w temacie podróży. Pojedziemy w obce kraje, tam są inne obyczaje. Czyż to nie brzmi pięknie? Bardzo bym chciała Was zachęcić do zabawy, bo jestem pewna, że razem coś fajnego wymyślimy. Możecie podrzucić gotowe obrazki albo podpowiedzieć tekst, który można wykorzystać. Tylko błagam – żadnych cytatów z Paula Coelho. Tego już mamy za dużo w internecie. Ja wykorzystuje swoje zdjęcia, chociaż może zacznę z nich robić jakieś kolaże. Brać, wynosić i robić z tym, co się chce. Niech wrócą do mnie odmienione.

Zdjęcie główne zrobiłam na plaży w Rumunii, gdzie panuje obyczaj (tak jest) smarowania się błotem z Morza Czarnego. Nakładamy na siebie śmierdzącą maskę i stoimy na słońcu aż zaschniemy. A na dole mój kochany piesek:

dowhatyoulove

Islandzkie powiedzonko “hakuna matata”: phetareddast

Zdjęcie zrobione na Manhattanie w Nowym Yorku. W przewodnikach jest napisane, że należy pogłaskać jaja byka na szczęście, więc wszyscy tak robią, mimo że większość właściwie nie wie, o co chodzi:

IMG_2112

I coś co mnie zawsze najbardziej zastanawiało. Jak można być zakochanym w ludziach, których się nie poznało? We wszystkich? Serio?

inlove

Niech Wam się przyśnią obce kraje!

A jednak Las Vegas!

IMG_5673 Sama nie wiem, jak to się stało, ale mój najbardziej spontaniczny wypad podczas całej podróży po Stanach odbył się do Vegas. Może zadziałała na mnie atmosfera tego miejsca, a może odczuwałam presję końca całej wyprawy, ale to był jeden z tych momentów, w których poczułam się jak w amerykańskim filmie. No, może jak w teledysku, bo długość tego wypadu nie może pretendować do miana filmu fabularnego. W Las Vegas spędziłam zaledwie kilka godzin. Jak cudownie brzmiałaby ta historia, gdybym jeszcze wygrała milion! A może wygrałam i tak naprawdę piszę do Was z mojego luksusowego apartamentu, stukając w pozłacaną klawiaturę? Tak wyobrażałam sobie zakończenie tej historii, ale wróćmy do początku.

Ostatnie tygodnie w Stanach poświęciłam na plądrowanie Kalifornii. Najpierw włóczyłam się po różnych miasteczkach w okolicy Los Angeles, a potem wypożyczyłam samochód na 10 dni i pojechałam wybrzeżem na północ. Do tej części jeszcze wrócę, bo wybrzeże Kalifornii to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi (Big Sur!). Kiedy dojechałam do San Francisco i dowiedziałam się, że w ten weekend odbędzie się tam Parada Równości, wiedziałam, że nie mogę tego przegapić. Polacy mi nie wybaczą, jak nie udokumentuję tego wydarzenia! Postanowiłam zostać dłużej niż planowałam, przez co miałam już niewiele czasu na drogę powrotną, a wiedziałam, że Yosemite nie skreślę z listy. Kiedy zapytałam na Facebooku o to, co powinna wybrać – Paradę Równości w San Francisco czy Las Vegas, większość ludzi z Polski głosowała za kasynami. Wydaje mi się, że też bym tak odpowiedziała, gdybym podejmowała tę decyzję jeszcze w Polsce. Jednak po wielu rozmowach z Amerykanami odniosłam wrażenie, że Las Vegas jest przereklamowane. Ludzi ciągnie tam, bo to chyba jedna z najgłębiej zakorzenionych w kulturze miejscówek. Mi się najbardziej kojarzy z Frankiem Sinatrą, który w latach swojej świetności grał tam sporo koncertów i zaliczał pewnie dwa razy tyle kobiet. Jednak przy wyborze między parkiem narodowym, który tonie w bogactwach natury, a na każdym zakręcie zapiera ci dech w piersiach, a Las Vegas, nie było osoby, który poradziłby mi, abym wybrała to drugie. Dodatkowym argumentem było to, że do miejsca uciech i wiecznej imprezy po prostu lepiej jechać w grupie znajomych czy przyjaciół, a nie samemu. Tam się jedzie po to, aby obudzić się z tygrysem na drugi dzień, a ja na taki stan świadomości nie mogłam sobie pozwolić. Pojawiła się okazja wspólnego wypadu do Vegas z ludźmi, których poznałam tydzień wcześniej w Arizonie, ale niestety nie udało im się zakończyć sesji na czas. Miałam jeszcze kontakt do syna mojej kochanej babci – mormonki, która gościła mnie w Utah, ale oni z kolei wyjechali na wakacje. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały więc na to, że Vegas powinnam odpuścić. Cały poniedziałek spędziłam w Yosemite, a we wtorek rano miałam się stawić w wypożyczalni samochodów w Los Angeles. Do parków narodowych zazwyczaj wjeżdża się jedną stroną i wyjeżdża drugą, gdyż jeździ się tam bardzo wolno ze względu na ograniczenia prędkości w ochronie zwierzątek czy wijące się serpentyny. Nie opłaca się jechać z powrotem przez park, dlatego też do Los Angeles pojechałam od wschodu. Miałam zamiar prowadzić dopóki się nie ściemni, przenocować gdzieś po drodze, a rano oddać samochód.

Jechałam na południe i w pewnym momencie zobaczyłam drogowskaz – Los Angeles na prawo, Las Vegas na lewo. I po prostu skręciłam w lewo. Wszystkie argumenty przeciwko zagłuszyła cisza bezludzia. I zanim jeszcze dojechałam do miasta rozpusty, wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję. Droga z Yosemite do Vegas to jedna z najpiękniejszych, jakimi jechałam. Totalne pustkowia, krajobraz zupełnie innych od tego, który widziałam przed chwilą. Ludzie, którzy mieszkają w Kalifornii to szczęściarze, bo w tym jednym stanie mają wszystkie dostępne krajobrazy z puli, którą ma dla nas kula ziemska. Jadę, jestem sama na drodze, w głośnikach leci country, a w lusterku zachód słońca. A ja jadę do Vegas!

usa-lasvegas telefonusa 214 vegas2

Na miejsce dojechałam około 22 i postanowiłam, że przez kilka godzin pochodzę po centrum, a potem pojadę do LA, żeby zdążyć oddać samochód na czas. Miałam taką zasadę w podróży, że nie chodzę nigdy sama nocą po mieście, ale zapewniam Was, że Las Vegas jest chyba jednym z najbezpieczniejszych miejsc o tej porze. Na ulicach są tabuny ludzi, w tym rodzinki z dziećmi oraz pełno policji i prywatnych ochroniarzy kasyn. Ponieważ nie planowałam wcześniej tej wycieczki, to nie wiedziałam, co ja mam właściwie zrobić po przyjeździe tam. Po godzinie jazdy zatrzymałam się i napisałam do kolegi, którego poznałam w Flagstaff, bo wiedziałam, że on już parę razy był w Vegas. Powiedział mi, że mam jechać do pierwszego lepszego kasyna i zostawić tam auto, bo wszystkie parkingi w Las Vegas Strip, czyli dzielnicy z kasynami i hotelami, są darmowe. To jadę dalej! Po drodze zatrzymywałam się tylko na stacjach, aby dokupić kolejną kawę. Wypiłam ich kilka, a potem jeszcze ze dwa energetyki i powiem Wam, że wprowadziłam się dziwny stan. Mimo, że nie upiłam się w Vegas, to byłam na lekkim haju, ale czułam, że to stan idealny na to miasto. Jakie pierwsze wrażenie? Gorąco! Był środek nocy, a ja pociłam się jak w saunie. To jest miasto zbudowane na pustyni i to się czuję w Vegas. Oczywiście wszystkie kasyna są klimatyzowane, więc można tam szukać schronienia, tracąc przy okazji majątek. Było mi okropnie gorące i czułam dopadające mnie znużenie, a na myśl o prowadzeniu w nocy miałam lekki stres, ale lubię ten stan. Lubię oglądać zachód słońca na pustkowiach Kalifornii i patrzeć na księżyc w Nevadzie.

IMG_5673 IMG_5704 IMG_5706 IMG_5700

Chciałam zrobić tam dwie rzeczy – zobaczyć parę młodą, wychodząca z kaplicy ślubnej i zagrać na maszynie. Błądziłam po Caesars Palace w poszukiwaniu nowożeńców, ale jak się okazało, nie można wejść do kaplicy czy nawet przed nią, jeśli nie jest się na liście gości. Jedyna opcja, żeby to zobaczyć, to samemu wziąć ślub, ale akurat nie było żadnego chętnego pod ręką. Może następnym razem. Miłość w Vegas jest bardziej ekskluzywna, ale za to pieniądze…to jest dostępne dla wszystkich. Prawdziwa równość ras, wyznań, kultur. Każdy może zostać milionerem, co i ja miałam w planach tej nocy. Jak już schodziłam kilka kasyn, to uznałam, że pora zamienić kasę na żetony i spróbować szczęścia. I tutaj szok! Na maszynach można grać bilonami. Czy tylko ja miałam zakodowane w głowie, że tam się wrzuca monety?

IMG_5690 telefonusa 224

Zdradzę Wam sekret, że tej nocy nie zostałam milionerką i przegrałam 10 dolarów. Najgorsze jest to, że to trwa strasznie szybko. Jeden dolar, sekunda i nic. Cała impreza jest skończona po 2 minutach, więc żeby się porządnie zabawić trzeba tam jechać z jakąś poważniejszą sumą. Ja wolałam kolejne 10 dolarów przeznaczyć na śniadanie, więc po tych nieudanych próbach zostania wielką panią, udałam się do samochodu. Czułam, że muszę się trochę przespać przed drogą, więc w moim luksusowym apartamencie na parkingu w Las Vegas ucięłam sobie energetyzującą drzemkę. Powrót nie był najprzyjemniejszy, bo nie lubię prowadzić po ciemku. Nie spodziewałam się też takiego ruchu na autostradzie o 4 w nocy. W życiu nie widziałam tylu aut na drodze i wszyscy jechali z prędkością 130 km/h. Zjechałam na lewy pas, bo byłam najwolniejsza, chociaż miałam na liczniku ponad stówę. Zostałam strąbiona kilkanaście razy przez wściekłych kierowców, ale nie mogłam sobie pozwolić na szybszą jazdę po tak małej ilości snu. W końcu dotarłam do Los Angeles, a po drodze zaliczyłam jeszcze wschód słońca w drodze. Byłam okropnie zmęczona i kiedy po oddaniu samochodu musiałam czekać na pociąg, aby dostać się do mojego gospodarza, już bez żadnych skrupułów wyłożyłam się na peronie wśród eleganckich ludzi, zmierzających do pracy. Mimo wszystko leżałam tam z uśmiechem na twarzy, bo czy mogłabym wybrać lepsze miejsce na świecie na spontaniczną wycieczkę niż Las Vegas?

Must have: Park Vigelanda w Oslo

IMG_6930

W stolicy Norwegii spędziłam tylko jeden dzień. Znalazłam tani bilet z Oslo do Reykjaviku i pomyślałam, że zaoszczędzę, a przy okazji odwiedzę nowy kraj. Spełniło się tylko jedno z tych założeń, a o tym, jak drogo jest w Norwegii przekonałam się, płacąc astronomiczną sumę już za sam transport z lotniska do centrum. Na szczęście spędziłam tam cudowny dzień, także mimo wszystko było warto. Wiedziałam, że Oslo przypadnie mi do gustu, bo lubię skandynawskie miasta, w których nie ma pośpiechu i trącania łokciami. Z moją przewodniczką Anitą przechadzałyśmy się po mieście, nad którym wisiały piękne chmury.

IMG_6890 IMG_6916 IMG_6928 Jeden dzień to za mało, żebym mogła sporządzić dla Was przewodnik po Oslo. Postanowiłam wybrać jedną rzecz, która jest moim zdaniem “must have”. Kiedy wpadamy do fajnego sklepu, nigdy nie kupujemy całego towaru. Jeśli stać nas tylko na jedną rzecz (tak jest zazwyczaj w moim przypadku), to wybieramy coś, co najbardziej nam się podoba. Na blogach modowych pojawiają się artykuły “must have na zimę” czy “must have: białe spodnie”. W podróży też jest tak, że musisz wybierać spośród kilku kuszących opcji. Twoją walutą jest czas i musisz zdecydować, jak go wykorzystasz. Coraz częściej latamy z kilkoma przesiadkami i mamy w danym mieście tylko kilka godzin. Grzechem nie wykorzystać, ale gdzie pojechać i co zobaczyć? Moim must have: Oslo jest park Vigelanda. Wiem, że można to nazwać “must see”, ale dla mnie to nie do końca pasuje. Ja wiem, że ten park, nie tylko zobaczyłam, ale wzięłam z niego coś dla siebie i noszę w swojej sakiewce ze zdobyczami.

IMG_6978

Do parku zabrała mnie Anita, a ja nie miałam wcześniej pojęcia o jego istnieniu, więc nie przeczytałam nic na jego temat przed wizytą. Czasami dobrze jest pójść gdzieś nieprzygotowanym, bo w głowie nie siedzą żadne sugestie. Można odbierać na świeżo. Pierwsze co mi się spodobało w tym miejscu to, że zmusza do myślenia. Nie mogłam przestać myśleć nad tym, jaki koncept miał artysta i że to musiało być coś wyjątkowego skoro jedną ideę przekazał w 200 rzeźbach, a sam proces budowania instalacji zajął kilkanaście lat. Owym artystą był Gustaw Vigeland, a cała historia zaczęła się od fontanny, którą zaprojektował na zlecenia władz Oslo.  IMG_6957

Kiedy zburzono dom, w którym mieszkał, dostał od miasta nowy budynek w zamian za to, że wszystkie prace, które powstaną będą własnością Oslo. Do końca życia pracował nad instalacją w parku i do fontanny dołączały kolejne rzeźby z brązu i kamienia. Jedną z najbardziej znanych jest “Koło życia”.

IMG_6986

Park powstawał w pierwszej połowie XX wieku, więc możecie się wydawać, że nagość postaci wzbudzała kontrowersje. Podobno na świecie tak, ale na pewno nie w Skandynawii, gdyż nagość nie jest tutaj problemem. Pamiętam, że mój pierwszy szok kulturowy na Islandii przeżyłam właśnie na basenie, kiedy zobaczyłam paradujące po całej szatni nagie kobiety w różnym wieku i o różnych gabarytach. Bez żadnego skrępowania i próby zasłonięcia się. Dla nich nagość jest czymś naturalnym i podobnie jest też w innych krajach skandynawskich. Świadczy o tym chociażby ten park, który zaczął być przystrajany w nagie ciała już w 1907 roku. Minęło ponad 100 lat i rzeźby wciąż opowiadają tę samą historię. Nagość sprawiła, że ta instalacja będzie aktualna nawet za 500 lat.

IMG_6944 IMG_6947

Każda z tych rzeźb opowiada swoją historię o człowieku. Dlatego park mógłby być wciąż aktualizowany i nigdy nie będzie skończony. Największe wrażenie zrobiły na mnie słowa Viegalanda o tym, że nie można zamykać się tylko w jednej grupie ludzi. Według niego prawdę o życiu i człowieczeństwie można poznać tylko przez interakcję z ludźmi każdego sortu. Kiedyś się nad tym zastanawiałam, że jak pomyślimy o swoich znajomych, to mimo, że są inni poprzez swoje zainteresowania, to należą do tej samej grupy społecznej. Mnie zawsze kręcili ludzie spoza tego kręgu. Oni najbardziej inspirują. Dziwki i cyganie w Kopenhadze, ćpuni w Teksasie, republikanie w Północnej Karolinie, żule w Reykjaviku, samotny Szwed w barze. Podróżowanie samemu wspomaga wnikanie w inne kręgi społeczne, bo człowiek nie jest zamknięty w jakiejś grupie. Odkąd podróżuje nauczyłam się, że każdy człowiek ma swoją historię i warto jej wysłuchać, chociaż czasami to, co inne wydaje nam się gorsze, śmierdzące, mało istotne. Vigeland chciał w swoich rzeźbach pokazać całe spektrum ludzkości. Podróżował i poznawał różnych ludzi, wdawał się z nimi w relacje, a potem stworzył swój park, w którym pokazał to, co w nich zobaczył.

Nie czytajcie przewodników. Czytajcie miejsca, które odwiedzacie. Z nich można się dowiedzieć wiele o tym, jak żyć i podróżować.

IMG_6952 IMG_6950 IMG_6943 IMG_6973 IMG_6975 IMG_6981

Ps Więcej zdjęć zebrałam dla Was na Pintereście.

1 3 4 5 6 7 13