Yosemite National Park to jedno z najpiękniejszych miejsc w Kalifornii i miałam je na swojej roboczej liście jeszcze jak podróż do Stanów była mglistym marzeniem. Wyrwałam kartkę z zeszytu i zapisałam “Wielki Kanion”, a potem “Yosemite”. Oba miejsca robią ogromne wrażenie i wprawiają człowieka w stan “skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy”, ale gdybym miała wybierać, gdzie chciałabym wrócić, to zdecydowanie byłoby to Yosemite. Przede wszystkim dlatego, że za mało tam zobaczyłam i winę zwalam na siebie, gdyż źle to rozplanowałam. Do wizyty w parkach narodowych najlepiej się przygotować. Continue reading
zachodnie wybrzeże usa
Must have Kalifornia: wesołe miasteczko
W Santa Cruz wylądowałam przez przypadek, bo okazało się, że siostra mojej koleżanki z Los Angeles ma tam sporo znajomych, którzy z chęcią mnie ugoszczą. Miasteczko jest położone 1,5 godziny samochodem od San Francisco i jakby kogoś przerażały ceny noclegów w SF, proponuję się zatrzymać na noc właśnie tam. Ja spędziłam dwa dni w towarzystwie Jamesa, który jest świeżo upieczonym doktorantem i niesamowitym kucharzem. Kiedy rano zaproponował mi, żebyśmy wyskoczyli posurfować, ledwo co się powstrzymałam, żeby go nie wyściskać. Kilka dni wcześniej pierwszy raz pobujałam się na falach i marzyłam o tym, aby jeszcze gdzieś spróbować. Kalifornia jest stanem, w którym mogłabym kiedyś zamieszkać chociaż na chwilę. Pogoda jest po prostu idealna, a ludzie są piękni i żyją zdrowo. Kiedy jechaliśmy na plażę, zapytałam go:
– Czy Ty sobie zdajesz sprawę z tego, jakie masz życie? Continue reading
Marzenia rozmnażają się przez pączkowanie
Paczkowanie polega na wytwarzaniu przez rodzicielski organizm małego fragmentu, który po oderwaniu się od rodzica samodzielnie rozwija się w identyczną genetycznie jego kopię (Wikipedia).
Do podróży po Stanach przygotowywałam się bardzo długo. Technicznie parę miesięcy, a mentalnie całe życie. Moje marzenia wysmażyły się na tyle, że można je było z głowy wyciągać prosto do rzeczywistości. Pomyślałam sobie, że uznam tę podróż za udaną, jeśli odhaczę wszystkie pozycje na liście. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak skompletowanie listy marzeń i naiwnie wierzyłam, że wrócę do domu z pustą kartką. Nie udało się, ale nie przez to, że czegoś tam nie zrealizowałam, ale dlatego, że moja marzenia zaczęły się rozmnażać. Pączkowały. Lista zamiast pomniejszać się, zaczynała rosnąć. Na miejsce jednego pragnienia, pojawiało się natychmiast następne albo kilka więcej. Odwiedzając miejsca, o których marzyłam, poznawałam ludzi, którzy pokazywali mi swoje listy, a ja mogłam z nich pobierać materiał genetyczny do rozrodu. I tak w kółko. Wróciłam do domu napełniona celami, które zrodziły się w tej podróży i wiem, że o niektórych nigdy bym się nie dowiedziała, gdybym nie zaczęła realizować tej pierwszej listy. Marzenia są bardzo płodne. Nawet jak macie tylko jedno, to wystarczy, że zacznie działać, a potem gwarantuję, że zalęgną się następne.
Aby nie być gołosłowną, zapraszam Was na zdjęcia z porodu mojego marzenia o surfingu. Nie miałam w planach nauki pływania na desce, ale kiedy zatrzymałam się u koleżanki w Kalifornii, która zaproponowała mi darmowy instruktaż, nie mogłam odmówić. W wodzie czuję się lepiej niż na ziemi, więc byłam pewna, że mi się spodoba. Nie spodziewałam się, że ten sport opęta mną na tyle, abym poważnie rozważała jego naukę w przyszłości. I tak się stało – kurs surfingu pojawił się na mojej liście marzeń, a jego mamą jest “dzień na plaży w Kalifornii”. Mgliste wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądał po jakimś czasie nabrało kolorów i mogę je nazwać konkretnymi słowami. Wiem, jak bolą mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia i że surfing wymaga dobrej kondycji i mniejszego tyłka. Będę do tego dążyć i wiem, że coś jeszcze pięknego się z tego urodzi, bo w świecie marzeń, wiecie, nie ma bezpłodności.
Parada Równości w San Francisco
Do San Francisco przyjechałam w czwartek i okazało się, że w niedzielę odbędzie się w tym mieście Parada Równości. Miałam w planach jechać dalej już w sobotę, ale jak można przegapić tak legendarne wydarzenie w miejscu, które uchodzi za stolicę walki o równouprawnienie? Tęczowa flaga, które jest międzynarodowym symbolem ruchu LGBT została zaprojektowana na potrzeby parady w San Francisco. Zostałam, chociaż musiałam spać w bardzo podejrzanym motelu, bo miasto było przepełnione. Już kiedyś pokazywałam Wam, jak wygląda Marsz Równości w Reykjaviku, który jest po prostu rodzinnym festynem, podczas którego mieszkańcy celebrują to, że każdy z nas jest inny. Islandia pokazała mi, że można inaczej. Pozytywnie, kolorowo, z uśmiechem na twarzy.