Leżę w łóżku, usypiając w rytm spadających na dach kropli deszczu, a wiatr przedziera się przez nieszczelne okna i kołysze całym pokojem jak łodzią. Jest koło północy, a nad głową jasne niebo, na które zerkam co chwilę z rozkoszą. Mieszkam już w tym pokoju miesiąc, ale ciągle zapominam założyć czarne zasłony. Nagle dzwoni telefon, ale jakoś mnie to nie dziwi, bo przecież wciąż jest dzień. Continue reading
Islandia
Do you believe in hidden people? (video)
Chciałam się z Wami podzielić filmikiem, który stworzyłam we współpracy z dwoma zdolnymi chłopakami – Kubą i Marcinem. Mieliśmy podobne zdanie na temat kręconych na Islandii filmików, które zazwyczaj są slajdowiskiem zdjęć pięknych widoczków z nastrojową muzyką w tle. Po obejrzeniu jednego, dwóch, trzech, jesteś zdumiony naturą i pięknem tego miejsca, ale po setnym ujęciu zaczynasz ziewać. Chcieliśmy zrobić wideo, które opowiada jakąś konkretną historię, inspirowaną Islandią. Jednym z tematów, które nas fascynują, są tzw. hidden people, czyli ukryci ludzie, w których istnienie wierzą miejscowi. Jakiś czas temu w europejskich mediach było dość głośno o wstrzymaniu budowy drogi przez Islandczyków ze względu na ochronę elfów, które rzekomo zamieszkują to miejsce. Jak to jest naprawdę? Czy Islandczycy rzeczywiście wierzą w to, że ktoś oprócz nich zamieszkuje tę wyspę? Jeśli tak, to dlaczego? Zobaczcie film i koniecznie powiedzcie mi, co o tym myślicie. Continue reading
Za górami, za rzekami, czyli wizyta na islandzkiej farmie
W październiku (chyba wtedy, bo z moją pamięcią do dat bywa różnie, czasami dzwonię do kolegi z pytaniem który jest rok, bo cały czas mi się wydaję, że 2012) wybrałam się autostopem na południe Islandii, aby odwiedzić urzędujących tam wtedy Ewę i Artura, których być może kojarzycie z Mini Iceland. Ja znałam ich wtedy jeszcze tylko z sieci, ale podjęli to ryzyko, że mogę okazać się psychopatką i przyjęli mnie pod swój dach. Dach ten przykrywa dom na farmie Hunkubakkar, która należy do rodziny Islandczyków, mieszkających tam na pewno od stuleci, bo przodkowie obecnego właściciela byli tam w czasie wybuchu wulkanu Laki w XVIII wieku. Continue reading
Jak wyglądają Islandczycy
Obiecałam Wam (sobie też), że postaram się częściej fotografować ludzi. Foldery z widokami już pękają w szwach i nawet nie chce mi się już do nich zaglądać. Twarz jest dla mnie nowością. Człowieka trzeba zaczepić, zapytać, ustawić, powiedzieć mu, dlaczego robi się to zdjęcie. Cały proces jest o wiele bardziej skomplikowany niż fotografowanie Esji. Ona nie kaprysi i nie idzie za szybko, nie onieśmiela i nie trzeba nawet z nią rozmawiać. Początki zawsze są ciężkie, ale skorzystałam z okazji, że odwiedziła mnie Kinga – zdolna dziewczyna z aparatem i ładnym płaszczem i zaciągnęłam ją ze sobą na ulicę. Wiedziałam, że zdjęcia będą dobre, więc teraz tylko kwestia wyłapania i zatrzymania ludzi. Powiem Wam, że nie jest łatwo znaleźć Islandczyków na ulicy w ciągu dnia. W tych godzinach pracują albo jeszcze śpią, więc głównie mijałyśmy turystów. Na szczęście na ulicach są sklepy, a w nich ekspedientki. One poruszają się zdecydowanie wolniej niż ludzie na ulicy, więc łatwiej jest poprosić je o zdjęcie. Continue reading
Street art Reykjavik 3
To graffiti odzwierciedla mój obecny stan. Jestem w trakcie przeprowadzki do mieszkania, które trzeba odnowić, odmalować, posprzątać. Mamy na głowie gościa z Airbnb, którego wcisnęła nam właścicielka mieszkania, a wszystko jest w całkowitej rozsypce. Helga (tak ma na imię nasza kochana właścicielka) wpada zawsze na 5 minut i wygląda jak pijana. Brakuje światła w kilku pokojach i wielu innych rzeczy, ale za to mam mam szafkę do rozmowy przez telefon stacjonarny. Ciągle gubię swoje rzeczy, internet rozłącza się co godzinę, a w między czasie jest Iceland Airwaves, więc ściągam uwaloną farbą koszulkę i lecę na koncert. Mieszkanie jest stare i mają w nim miejsce absurdalne sytuacje, które sprawiają, że czuję się jak postać w dramacie Mrożka. Wyobraźcie sobie na przykład gotowanie gulaszu w trakcie malowania kuchni. Nie mam garnka, więc robię go w jajowatej rynnie na dwóch palnikach. W między czasie wpadam na świeżo wymalowany stolik i tracę ulubioną bluzę na zawsze. Szukam sztućców, chochli, patelni po 10 minut na jedną rzecz, przez co gulasz robi się jakieś 4 godziny. Brakuje miski, w której można robić placki ziemniaczane, więc koleżanka idzie do sklepu po ciasta cynamonowe, aby użyć opakowania jako miski. Ja zdążę jeszcze złapać doła, że gulasz nie wyjdzie, więc już w ogóle dramat w trzech aktach. Continue reading
Muzyka islandzka z Björk
Mój poprzedni post “Muzyka islandzka bez Björk” spotkał się z dużym zainteresowaniem (dzień dobry, jestem post. cześć, a ja zainteresowanie) i trafił nawet do audycji w radiu Konin. Chciałam w tym wpisie zebrać kilka ciekawych islandzkich wykonawców, żeby pokazać, jak dużo mieści się w worku “muzyka islandzka”. Koncert, który odbył się kilka dni temu w Harpie przypomniał mi, że to od Björk rozpoczęła się moja przygoda z Islandią. Przyjaźń z osobą, która otworzyła mi drzwi mojego pierwszego mieszkania w Reykjaviku zaczęła się dawno temu rozmową na gadu-gadu o “Medúlli” . Nie mogłam jej pominąć w drugim zestawieniu, ale żeby tradycji stało się zadość, to nie wspomnę o Sigur Rós.
Björk
Tej Pani przedstawiać nie trzeba, ale moim zdaniem pobyt na Islandii jest kluczem do zrozumienia w pełni jej twórczości. Pamiętam, że kiedy ją odkryłam, nie mogłam się nadziwić, skąd ona bierze pomysły na teksty, stroje, teledyski. Dużo było we mnie dziwnych, powykręcanych myśli, a mało potwierdzenia z zewnątrz, że jest to jak najbardziej w porządku. Bjork była pięknie dziwna i tym przyciągała najsilniej. Na Islandii wszystko stało się dla mnie jasne. Bjork jest przesiąknięta swoim krajem do kości. Jedyne, co ją wyróżnia to uroda (też myśleliście, że tak właśnie wyglądają Islandczycy?). Jej stroje naprawdę nie odróżniają się bardzo od tego, co normalne Islandki noszą na co dzień (cekiny!). W teledyskach pełno jest lawy, wrzącej wody i ognia, czyli wszystkiego czym jest ziemia, na której się wychowała. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jeziorko w centrum Reykjaviku, przy którym Brzózka często przesiaduje, w głowie od razu zaświeciło “to tutaj wymyśliła łabędzi strój!”. Na Islandii zaczęłam odkrywać jej muzykę na nowo i bawić się w odszukiwanie islandzkich powiązań. Ten teledysk jest dla mnie kwintesencją jej islandzkości.
I shuffle around the tectonic plates in my chest
Páll Óskar
Może to niektórych zdziwi, ale Björk nie jest na Islandii wielką gwiazdą. Niektórzy dowiadują się o jej sławie dopiero, kiedy pojadą za granicę i każdy ich pyta, czy ją znają. Prawdziwą divą islandzkiej muzyki jest balansujący na granicy kiczu Páll Óskar.
John Grant
Ten Pan przyleciał z Hameryki, ale jego twórczość jest mocno związana z Islandią, a poza tym kocham go miłością ogromną, a ten post mimo że o muzyce, to tez o kochaniu. Swoją drugą płytę John nagrywał w Reykjaviku prze współpracy z islandzkimi artystami. Jest kochany w tym kraju, a na jego koncerty ciężko się w ogóle dostać. W tej piosence swojego głosu użyczyła Sinéad O’Connor.
Low Roar
Jak już udało mi się niepostrzeżenie wcisnąć jednego Amerykanina (sssss), to sparuję do z jego krajanem, któremu również dobrze zrobiła przeprowadzka na Islandię. Niedawno gościł w Polsce, a jego najnowszy teledysk jest dziełem Polaków. Tych połączeń między naszymi krajami jest więcej niż Wam się wydaje. Teledysk obejrzycie koniecznie, bo jest żenial!
Ólöf Arnalds
Z ploteczek mogę Wam powiedzieć, że jest to przyjaciółka Björk, która lubi imprezować i ma dużo dziurawych ubrań. Ale jest przeurocza i słucham jej często mimo, że sugeruje mi, aby nie jechała do Stanów.
Ásgeir
Od rana słucham tej piosenki. Słońce świeci mocno, a te dźwięki dodają wykrzyknik do wiadomości o dobrym weekendzie. O talencie tego Pana świadczy również jego wykonanie “Wrecking Ball”.
Prinspóló
Ostatnio głośno u nas o miłości Islandczyków do polskich wafelków. Gunnar zwiedza Polskę, blogery pieką serniki. Nic w tej historii nie jest przesadzone, a dowodem na to jest fakt, że Islandczyk nazywa tak zespół.
Pascal Pinion
Wspominałam ostatnio o Samaris. Jedna z wokalistek tego zespołu podśpiewuje sobie z na boku z siostrą i całkiem ładnie im to wychodzi. Facebook mi powiedział, że mają być w Polsce na festiwalu Halfway w Białymstoku, ale z tego samego źródła wiem, że organizatorzy mają jakieś problemy i nie wiadomo, czy koncerty się w ogóle odbędą.
Emiliana Torrini
Być może znacie jej muzykę, ale nie wiecie, że wykonuje ją Islandka. Emiliana zaśpiewała piosenkę “Gollum’s Song” z Władcy Pierścieni oraz jest autorką numeru, który pojawił się w kilku spotach reklamowych. Warto ją śledzić na Facebooku, bo często wrzuca fajne zdjęcia z Islandii.
Mammút
Na koniec zespół, którego nie kojarzyłam wcześniej, ale warto się z nim zapoznać, gdyż w tym roku zgarnął dwie nagrody – za najlepszy utwór oraz za płytę roku. Przedstawiam Was sobie:
Mam nadzieję, że ta dawka muzyki nastroi Was przed weekendem i będziecie fałszować po barach islandzkie kawałki. Udanego!
Sernik po islandzku
W piątek postanowiłam upiec sernik, który Islandczyk Gunnar pichcił niedawno w Dzień Dobry TVN (Edit: a potem się okazało, że pożyczył go od Pauli). Podaję Wam tutaj moją wersję przepisu, bo na ich stronie jest bardzo pobieżnie wyjaśnione, jak to ciasto zrobić, a to ma być przepis dla takich jak ja, co to muszą mieć od A do Z. Cała Polska już huczy o tym, że na Islandii kochają Prince Polo, więc jest ono podstawowym składnikiem tego wypieku. Powinien nim być również skyr – tradycyjny islandzki serek, ale my musimy szukać polskiego zamiennika.
Składniki:
Biszkopt: 4 średnie wafelki Prince Polo, 4 jajka, 3/4 mąki pszennej, 3 łyżki mąki ziemniaczanej, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, pół szklanki cukru.
Masa serowa: 350 ml śmietanki 36%, 1 serek homogenizowany, 250 g serka naturalnego, 1 laska wanilii (cukier waniliowy), 1/3 szklanki cukru, 2-3 łyżki żelatyny.
Galaretka: 5 łyżeczek kawy rozpuszczalnej, 2 szklanki wody, 1/4 szklanki cukru, 2-3 łyżeczki żelatyny.
Zanim przystąpimy do pieczenia prosimy o pomoc Mamę, która pomoże uniknąć katastrofy w kuchni. Następnie przechodzimy do przygotowania biszkoptu.
Bierzemy 4 jaja. Oddzielamy białe od żółtego (powiedzcie, że też Wam to sprawia jakąś dziwną przyjemność!). Białka bijemy na pianę, puszystą oczywiście. W międzyczasie dodajemy cukier, a jak już się białe ubije, to żółtka i mąkę z proszkiem do pieczenia. Wafelki kroimy na kawałeczki, trochę podjadając. Wsypujemy do ciasta i całość przelewamy do tortownicy. Nagrzewamy piekarnik do 170 stopni i pieczemy ok. 4o minut. Robimy zdjęcie, na którym nasza masa wygląda jak bigos i dochodzimy do wniosku, że fotografowanie jedzenia jest trudniejsze niż samo jego przyrządzanie.
Zostawiamy tę myśl, gdyż musimy zająć się masą sernikową. Ubijamy śmietanę razem z mieszanką serka homo i naturalnego. Robiłam to na oko, ale ma być mniej więcej tyle sera, ile śmietany. Dodajemy cukier i wanilię. Na koniec żelatynka, żeby nam sernik zmężał. 2-3 łyżeczki zalewamy zimną wodą, podgrzewamy (tylko tak, żeby się nie zagotowała). Jak nam trochę ostygnie, to dodajemy do reszty. Masę wlewamy na biszkopt i już mamy dwa piętra ciasta. Ostatni level przed nami.
Na początku wydawało mi się, że kawa nie pasuje do tego zestawu, ale jej gorzki smak zrównoważył słodkość spodu. Dlatego jeśli macie zamiar ją zastąpić czymś innym, to polecam najpierw sprawdzić, jak to smakuje. Dobra, nie rozgadujemy się, tylko gotujemy pół szklanki wody w rondelku i rozpuszczamy w niej cukier. Kawę zalewamy gorącą wodą (1 i pół szklanki). Żelatynę rozpuszczamy w łyżce zimnej wody i odstawiamy na minutkę, dwie. Łączymy kawę, syrop cukrowy, żelatynę i mieszamy aż się rozpuści. Jak galaretka zacznie powoli tężeć, to wlewamy ją na zastygnięty ser (dużo czekania i stygnięcia przy tym cieście!). Efekt końcowy wygląda tak:
Żeby ciasto wyszło po islandzku, polecam słuchać muzyki, która kojarzy Wam się z wyspą. Ja wybieram “Domowe Melodie”, bo to zespół, który przypomina mi podróżowanie po Islandii. Pierwszy raz na żywo zobaczyłam ich właśnie tam i chyba już każdy koncert będzie przypominał mi występy w islandzkich kawiarenkach. Jeśli ktoś ich jeszcze nie zna, to polecam z całego serca. Nakarmcie swoich bliskich pysznym ciastem i dobrą muzyką!
Choć czasem nie jest lekko
I bolą stopy bose
Nie wiem, co będzie ze mną
Bo nie chcę już z powrotem
http://www.youtube.com/watch?v=wmx8yCb_0d4
Złoty Krąg
Na wyprawę dookoła Islandii potrzebne jest co najmniej kilka dni. Niektórzy wpadają na wyspę tylko na chwilę i nie mają możliwości wybrać się w taką podróż. Dlatego najbardziej popularną trasą wśród turystów jest tzw. Złoty Krąg. Wycieczka ta zajmuje jeden dzień i zawiera pakiet islandzkich atrakcji. To był mój dziewiczy wypad poza Reykjavik i pamiętam doskonale ten pierwszy łyk islandzkiej natury. Najpierw przeżyłam szok wynikający z tego, że przez pół godziny nie minął nas żaden samochód, a potem siedziałam zapatrzona w krajobrazy za oknem. Są główne atrakcje przy których się zatrzymujesz, ale tak naprawdę wszędzie jest coś do podziwiania. Dlatego tak ciężko jest prowadzić samochód, podróżują po Islandii, bo zamiast obserwować drogę, rozglądasz się na boki.
Przy islandzkich drogach często można zobaczyć takie kopczyki z kamieni, które niektórzy turyści uważają za mieszkania trolli. Służą one do oznakowania miejsc i wytyczania szlaków.
Moim ulubiony miejscem na tej trasie jest ?ingvellir. Jest to obszar, który ma duże znaczenie historyczne, gdyż w tym miejscu odbywały się zebrania islandzkiego parlamentu. Jednak dla mnie o magii tego miejsca świadczy to, że stykają się tam ze sobą płyty tektoniczne – amerykańska z europejską. Łańcuchy górskie, które powstają w wyniku ruchu kontynentów można zobaczyć tylko w kilku miejscach na ziemi. Te płyty stale się od siebie oddalają, więc w bardzo dalekiej przyszłości Islandia może podzielić się na dwie mniejsze wyspy.
Jest taki film (nie pamiętam tytułu, bo generalnie był kiepski), w którym zakochany w chorej dziewczynie chłopak spełnia jej marzenia. Jednym z nich było znalezienie się w dwóch miejscach jednocześnie. On zawozi ją na granicę dwóch stanów, ale na Islandii można ten romantyczny wyczyn przebić o granicę dwóch kontynentów. To do tych, którzy wybierają Islandię jako miejsce swojej podróży poślubnej (a wiem, że tacy są).
Kolejnym przystankiem jest Geysir – pole geotermalne z jednym z najbardziej znanych gejzerów na świecie, od którego nazwę wzięły wszystkie inne tego typu źródła. Prawdziwy geologiczny celebryta. Tutaj możecie na żywo podpatrywać wybuch gejzeru oraz inne islandzkie cuda natury. Ja zaczynam dzień od sprawdzenia, co się dzieje w moim ukochanym miejscy w Reykjaviku – na zamarzniętym jeziorku.
W otoczeniu dymiącej ziemi i tryskającej wody można urządzić sobie piknik. Nawet w tak oblężonym turystycznie miejscu znajdzie się jakiś wolny stoliczek
Albo ławeczka…
To jest miejsce, które łatwo przegapić na tej trasie. Nie jest często wspominane w przewodnikach. To Keri? – jezioro, które powstało w kraterze wygasłego wulkanu.
Czasami organizowane są tutaj koncerty!
Perłą w koronie jest wodospad Gullfoss, chociaż wydaje mi się, że jest on ciekawszy zimą, kiedy wodne kaskady zamarzają w powietrzu.
Bardzo miło wspominam tę wycieczkę, bo to był dzień, w którym zakochałam się w Islandii.
Nie masz komu wysłać Walentynki?
Nie mam obsesji na punkcie Walentynek, ale nigdy nie rozumiałam, dlaczego Dzień Zakochanych jest jednym z najbardziej znienawidzonych świąt. Każdy opowiada się po którejś ze stron i chyba za niedługo obok rubryki “stosunek do służby wojskowej”, pojawi się również pytanie o nasz stosunek do Walentynek (stosunek w Walentynki?). Wczoraj przeczytałam, że Dzień Zakochanych jest uznawany przez singli za opresyjne święto, które narzuca nam “tyranie bycia w związku”! Ja nie czuję się w żaden sposób tłamszona. Zostałam wpuszczona do sklepu i nawet z niego wypuszczona bez kupienia czekoladowego serca! Chyba za bardzo kojarzymy to święto z parami. Walentynką można przecież obdarować kogoś z rodziny albo przyjaciela. Nawet kogoś nieznajomego, kto potrzebuje trochę dobrej energii.
Marzycielska Poczta to akcja wysyłania pocztówek dzieciom, które ze względu na ciężkie choroby nie mają możliwości nawet ponarzekać na Walentynki, nie mówiąc już o dalekich wyprawach. Blogerzy podróżniczy z myślą o nich zorganizowali akcję Marzycielska Poczta z Podróży, a ja dołączyłam się i mocno Was zachęcam. To nie musi być pocztówka z egzotycznych miejsc. Ciepłe słowa grzeją bardziej niż egipskie słońce. Podzielę się z Wami moim nowym patentem na pocztówki, w które trzeba włożyć trochę serca. Ostatnio przygotowuję pocztówki własnoręcznie, używając wycinków z gazet.
Jest to bardzo fajny sposób na stworzenie wyjątkowej kartki, a przede wszystkim podczas jej przygotowywania myślimy cały czas o osobie, do której ma trafić. Wybieramy te obrazki, które do niej pasują albo (jeśli jej nie znamy) które mogłyby jej się spodobać. Gazety w domu ma każdy, a jak nie to na pewno leżą w Waszej skrzynce jakieś darmowe reklamówki. Ja miałam trochę turystycznych ulotek z Islandii i z pomocą brata skleiłam trochę miłości z Islandią. Także do roboty – tu macie listę dzieciaków.
Życzę Wam dużo miłości na co dzień i od święta!
Nie umiem układać puzzli
Nic mi się nie składa ostatnio w całość. Myśli rozbiegają się w małe i ciemne uliczki, a jak przez przypadek na siebie wpadną, to wyciągają kije bejsbolowe. Niektóre wędrują tajnymi tunelami na Islandię i przysiadają w różnych dziwnych miejscach. Do szczęścia nie potrzebne im piękne widoki. Szukają pierdół, które mówią. Zaczepiają przechodniów i pytają: “którędy do tej kawiarni, w której jadała Karina?”. Są odległe i samodzielne. Powoli zaczynają się ode mnie odrywać i żyć moim życiem. A ja piszę i kasuję, piszę i kasuję. Wszystko wydaje mi się zbyt mało istotne, aby pokazać to światu. Robię więc rentgen swoich myśli i przesyłam Wam do opisu. Niech ktoś postawi prawidłową diagnozę.