Kojarzycie ten moment w filmach, kiedy bohater chce powiedzieć coś ważnego i zaczyna od historyki z dzieciństwa? Otóż…Kiedy byłam małą dziewczynką nie zastanawiałam się za dużo nad tym, że urodziłam się w innym kraju. Moje życie nie różniło się specjalnie od tego, które wiodły moje rówieśniczki. To było jeszcze w czasach, kiedy nie było internetu, więc zazwyczaj cały dzień spędzałam przed blokiem i w domach znajomych. Nie było gier komputerowych ani dużego wyboru na półkach z zabawkami. Kiedy bawiliśmy się w sklep, wykorzystywaliśmy patyki, kamyki, piasek i liście. Graliśmy w zbijaka, policjantów i złodziei oraz chowanego, a cały mój świat to było podwórko mojego bloku. Ameryka była dla mnie odległym, prawie nierealnym krajem, który kojarzył mi się głównie z jednym.
Lalki Barbie. Wspomniałam Wam, ze nie różniłam się niczym od innych dzieci. Oprócz tego, że byłam jedyną dziewczynką w okolicy, która miała oryginalne lalki Barbie. Nie jedną, nie dwie, ale z dwadzieścia. Barbie na rolkach, barbie w ciąży, barbie księżniczka…Do tego oczywiście cały domek z mebelkami, garażem i kilka samochodów, aby Ken mógł wozić mnie na przejażdżki. Możecie sobie wyobrazić, że miałam wtedy dużo koleżanek. Zabierałam wszędzie te lalki, chociaż z całym ekwipunkiem zajmowały ze trzy reklamówki. Tak je kochałam.
W dzieciństwie Stany to było dla miejsce, w którym powstają Barbie. I takie były moje pierwsze piękne rozważania na temat kraju, w którym się urodziłam. Kiedy udałam się w Colorado na wyprzedaż garażową i zobaczyłam ją, leżącą między innymi gratami, wiedziałam, że to będzie jedna z najcenniejszych pamiątek, jakie przywiozę z tej podróży, a ten moment był dla mnie równie podniosły jak stanie oko w oko z Wielkim Kanionem. W końcu tu dotarłam. Jestem w kraju, z którego pochodzą moje Barbie.