To graffiti odzwierciedla mój obecny stan. Jestem w trakcie przeprowadzki do mieszkania, które trzeba odnowić, odmalować, posprzątać. Mamy na głowie gościa z Airbnb, którego wcisnęła nam właścicielka mieszkania, a wszystko jest w całkowitej rozsypce. Helga (tak ma na imię nasza kochana właścicielka) wpada zawsze na 5 minut i wygląda jak pijana. Brakuje światła w kilku pokojach i wielu innych rzeczy, ale za to mam mam szafkę do rozmowy przez telefon stacjonarny. Ciągle gubię swoje rzeczy, internet rozłącza się co godzinę, a w między czasie jest Iceland Airwaves, więc ściągam uwaloną farbą koszulkę i lecę na koncert. Mieszkanie jest stare i mają w nim miejsce absurdalne sytuacje, które sprawiają, że czuję się jak postać w dramacie Mrożka. Wyobraźcie sobie na przykład gotowanie gulaszu w trakcie malowania kuchni. Nie mam garnka, więc robię go w jajowatej rynnie na dwóch palnikach. W między czasie wpadam na świeżo wymalowany stolik i tracę ulubioną bluzę na zawsze. Szukam sztućców, chochli, patelni po 10 minut na jedną rzecz, przez co gulasz robi się jakieś 4 godziny. Brakuje miski, w której można robić placki ziemniaczane, więc koleżanka idzie do sklepu po ciasta cynamonowe, aby użyć opakowania jako miski. Ja zdążę jeszcze złapać doła, że gulasz nie wyjdzie, więc już w ogóle dramat w trzech aktach.
Dziś wstaję wcześnie rano i z myślą o przewietrzeniu głowy planuję iść na spacer. Jem owsiankę na schodach, bo w kuchni nie ma jeszcze krzesła, kiedy słyszę krzyk współlokatorki zaskoczonej moją obecnością w tym miejscu. To ciekawe jak bardzo niecodzienne mogą stać się codzienne sytuacje, kiedy wyciągniesz je z ich naturalnego kontekstu. Śniadanie na schodach budzi więcej emocji niż spożywanie go przy stole. Gotowanie z pędzlem w tle jest zupełnie nowym doświadczeniem. Kąpanie się w ciemnej łazience pobudza inne zmysły.
Udało mi się wyjść na spacer i zebrać dla Was kilka ładnych ścian, ale dzisiaj bez konkretnego klucza. Dzisiaj musi być nie do rzeczy. Życzę Wam normalnego weekendu!
To moja ulubiona kompozycja:
Zauważyłam, że skrzynki elektryczne przyciągają artystów:
Islandczycy malują też swoje domki.
A to na tyłach jednej z moich ulubionych kawiarni “C is for cookie”, w której teraz siedzę i piszę te słowa (incepcja).
Zaraz obok:
Druciany (?) street art
Niektórzy mówi, że sztuka jest bezużyteczna. Ten obraz przypomniał mi, że mam wysłać pocztówkę!
Szukając graffiti w Reykjaviku pamiętajcie, żeby zawsze zaglądać na tyły budynków.
Ps Gulasz wyszedł pyszny, a ja kocham Mrożka.
Bardzo Ci dziękuję za te zdjęcia (i nie chodzi tylko o znajdywanie obrazków, które sama widziałam). To, co nazwałaś swoją ulubioną kompozycją – piękne!
Sytuację domową mocno sobie wyobraziłam. Trochę mnie takie kręcą, bardziej jednak się ich obawiam. Jesteś niezła.
Dla mnie są inspiracją, ale kiedy trwają za długo, nakręcam się negatywnie, więc cieszę się, że już wszystko wróciło do normy i mogę w zaciszu swojego pokoju odpisać na ten komentarz. Dzięki!
Ekstra, piękne te malunki – szczególnie szafki namalowane na skrzynce:) Jak kiedyś dotrzemy, to chętnie zobaczymy je na żywo:) pozdrowienia!
Ciasto już w piekarniku, musicie dotrzeć!