Na tym wyjeździe nie miałam dużej weny do robienia zdjęć. Nie lubię się zmuszać do fotografowania, tylko dlatego, że jestem zagranico. Byłam już na Chorwacji, więc mam pamiątkowe zdjęcia, a po 3 miesiącach w Stanach, gdzie sprzęt miałam przyklejony do ręki, potrzebowałam odpoczynku. Moja uwaga, bardziej niż na krajobrazach, była skupiona na ludziach, z którymi tam byłam i to głównie ich twarze widnieją na zrobionych przeze mnie zdjęciach. Pewnego popołudnia udałam się na samotny spacer po malutkiej wiosce, w której mieszkaliśmy i poczułam przypływ inspiracji. W pół godziny zrobiłam z 200 zdjęć. I może mój brak zapału do fotografowania wynikał ze zmęczenia i z mniejszego parcia na zwiedzanie, ale chyba też z tego, że widziałam Chorwację przez pryzmat plaży i morza. To jest oczywiście jej nieodłączny składnik, bo cały kraj właściwie leży na wybrzeżu, ale przecież nie jedyny! Nie mówiąc o tym, że turystyczne miasteczka i plaże są tak przepełnione turystami, że można szybko stracić ochotę, aby tam przebywać. Ten wyjazd pokazał mi inne oblicze Chorwacji. I znowu potwierdza się moje przekonanie o tym, że jak chcesz poznać jakiś kraj, to jedź na wiochę. Prawdopodobnie nigdy nie trafiłabym do tej wioseczki, bo nie ma jej chyba nawet na większości map, ale miałam to szczęście, że dziadek mojego kolegi z Islandii ma tam dom. Za młodu uciekł z kraju przed wojną, planując udać się do Australii. W drodze zatrzymał się na chwilę na Islandii, a tam poznał babcię mojego kolegi, w której się zakochał i zrezygnował dla niej ze swoich poprzednich planów. Dom wybudował, aby móc wracać w rodzinne strony i zażywać słońca, którego brakuje na Islandii. A dzisiaj ja korzystam z tego międzykontynentalnego romansu, przebywając w ich domku. We wsi, w której stoi jest około 25 domów, także spacer po niej zajął mi jakieś pół godziny. Zauroczyły mnie przede wszystkim okna, bramy i kolory ścian. Proszę zwrócić uwagę na moją oryginalną samojebkę w studni, bo jestem z niej bardzo dumna.
Pięknym dopełnieniem tego dnia była kolacja u naszych sąsiadów, którzy przygotowywali się do niej cały dzień i mimo tego, że nie należą do ludzi zamożnych, to dołożyli wszelkich starań, aby wszystko było idealnie. Zabili nawet kurę z tej okazji! Wszystko co pani domu przygotowana było zrobione z tego, co wyhodowała w ogródku za domem. Na pierwsze danie był rosołek, a na drugie nadziewana papryka z ziemniakami. To ciekawe, że ja na przyjazd moich gości przygotowałam gołąbki, czyli bardzo podobne danie. Dla mnie najpyszniejsze było wino, bo jako zwolenniczka białego, zazwyczaj unikam picia czerwonego, a tego wydoiłam kilka szklanek. Slavko (wesoły pan w koszulce Algidy, której pozazdrościłby mu na pewno każdy hipster) opowiadał nam o swoich przygodach do późnej nocy. Gdybym go minęła gdzieś na ulicy, nigdy bym nie podejrzewała go o to, że był instruktorem surfingu w Stanach, a właściwie prekursorem tego sportu w swoim kraju; że zwiedził pół świata statkiem i zjechał Europę na motorze. Lubię takie niespodzianki!
Inspirujące.
Właśnie wybieram się do Chorwacji i szukam kameralnej miejscowości, wioski nawet, która byłaby dobrym “miejscem wypadowym”… Czegoś z dokładnie takim klimatem, jak ten ukazany na zdjęciach:-) Możesz coś podpowiedzieć?
Pozdrawiam!
Ja mogę polecić miejsce, w którym byłam, czyli Filipania, niedaleko miasta Pula w północnej części Chorwacji.