W październiku (chyba wtedy, bo z moją pamięcią do dat bywa różnie, czasami dzwonię do kolegi z pytaniem który jest rok, bo cały czas mi się wydaję, że 2012) wybrałam się autostopem na południe Islandii, aby odwiedzić urzędujących tam wtedy Ewę i Artura, których być może kojarzycie z Mini Iceland. Ja znałam ich wtedy jeszcze tylko z sieci, ale podjęli to ryzyko, że mogę okazać się psychopatką i przyjęli mnie pod swój dach. Dach ten przykrywa dom na farmie Hunkubakkar, która należy do rodziny Islandczyków, mieszkających tam na pewno od stuleci, bo przodkowie obecnego właściciela byli tam w czasie wybuchu wulkanu Laki w XVIII wieku.
To wydarzenie było największą klęską żywiołową na Islandii, a te erupcje, którymi teraz podnieca się cały świat to jest nic przy 130 kraterach wypluwających lawę na wszystko dookoła i zalewających nią 560km kwadratowych! Liczby zazwyczaj nie robią na mnie wrażenia, ale widziałam na własne oczy – lawa gdzie okiem nie sięgniesz, zalane w pizdu. Można sobie pobiegać po zastygniętych i porośniętych mchem skałach, bo bieg to jest taki jak po chmurach. Miękko pod stopami i lekko się można odbić na drugą skałę.
A w jej czeluściach można znaleźć takie oto rzeczy.
Farma jest na drodze do wulkanu Laki, do którego można się dostać tylko samochodem z napędem na cztery koła i w takim też miałam okazję posadzić mój szanowny tyłek i przejechać się po okolicy. Zostałam na chwilę kierowcą tej maszyny i powiem Wam, że prowadzenie pojazdu jest o wiele przyjemniejsze, kiedy możesz wjeżdżać do wszystkich możliwych dziur.
Droga do wulkanu Laki jest dosyć wyboista i czasami brakuje jej kawałka, ale główną przeszkodą są rzeki, których nie sposób przejechać zwykłym samochodem. Nagrałam dla Was mrożący krew w żyłach filmik z tej przeprawy. Wybór ścieżki dźwiękowej jest nieprzypadkowy, gdyż odkąd zaczęłam oglądać Twin Peaks ta melodia pojawia się w mojej głowie przy okazji różnych codziennych sytuacji i od razu czyni je dramatycznymi, co sprawia, że moje życie wydaje się być bardziej ekscytujące. Koleżanka nie chce iść ze mną na imprezę…słyszę Angelo Badalamenti. Przekraczam rzekę…Angelo.
Po drodze zatrzymaliśmy przy tych małych domkach, w których stołują się miejscowi podczas tzw.Réttadgur – spędu owiec z górnych warstw na niziny. Artur z Ewą brali w tym udział, widziałam zdjęcia i mam nadzieję, że kiedyś opiszą to wydarzenie, bo jest to bardzo wyjątkowe święto rodzinne, a nie tylko gospodarski obowiązek.
Za górami, za rzekami (to nie bajka, to szara rzeczywistość) jest wodospad Fagrifoss. Pogoda była kiepska, ale na Islandii nie może to być powodem rezygnacji z wyprawy, bo człowiek by przesiedział większość czasu w domu. Mi się podobają takie wzburzone wodospady.
W okolicy farmy jest jeszcze kanion Fja?rárgljúfur, którego nie ma w przewodnikach, a można do niego dojechać zwykłym samochodem lub dojść spacerkiem tak jak zrobiłam to z Ewą wieczorem. Ze względu na porę zdjęcia są słabe, ale muszę Wam pokazać bohaterkę w swetrze, który sama sobie wydziergała. Zdolna dziewucha!
Życie na farmie
Życie na farmie to przesiąkanie przestrzenią i spokojem. W takich miejscach nie trzeba walczyć o kawałek ulicy czy chodnika, bo ma się świadomość, że to wszystko, gdzie okiem nie sięgniesz, jest dla Ciebie. Chociaż nie jesteś właścicielem tej ziemi, to czujesz, że ta rzeka nad którą siedzisz, płynie tutaj tylko dla Ciebie. Nie musisz się ustawić w kolejce, pobierać numerka i czekać aż będziesz mógł usłyszeć szum wodospadu. Żadna droga nie jest zamknięta, nawet jeśli ma bramę. Nie ma tabliczek z napisem “zakaz biegania”. Możesz biec, ile świeżego powietrza w płucach, tak po prostu, przed siebie. Najwyżej uderzysz w jakąś skałę, ale nie będzie nikogo, kto wytknie palcem, a jeśli będzie i zaśmieje się w głos, to echo poniesie jego śmiech aż do następnej wioski. I nikt nie wychyli głowy przez okno, krzycząc, że za głośno. Nikt nie poprosi o paragon, kartę ubezpieczenia, ważny bilet. Lubię jeździć do miejsc, które nie znają pojęcia”rezerwacja”.
Dzięki za zaproszenie Mini Iceland!
Niesamowity księżycowy krajobraz. Wodospad jest mega! I sweter też mi się podoba 🙂
fajny film o tym jak płynęłąś samochodem 🙂
wodospad niezły szkoda, że bez ścieżki dźwiękowej 😉
Płynęłam – dobrze powiedziane. Mam zdjęcie Misia – będzie jutro!
Miło jest zobaczyć Hunkubakkar Twoimi oczami. Dziękuję Kara za ten napełniający mnie radością wpis i miłe słowa!
O spędzie owiec próbujemy coś napisać już drugi rok, także może w końcu się uda w przyszłym 🙂
Do zobaczenia.
W przyszłym? Teraz opiszcie ten poprzedni!
Czytamy ten wpis i nawet prawie całkiem przeszło nam zmęczenie (ostatnio nas poniedziałki męczą strasznie, choć niby nie są jakieś strasznie aktywne). Ot, magiczne działanie Islandii w dużych stężeniach. Dziękujemy ^_^
Gin&PT, którzy idą zassać do listy czytelniczej małą islandię, bo Islandii nigdy za dużo
Mi przechodzi zmęczenie zawsze jak czytam Wasze komentarze 🙂 Dzięki, że jesteście!
Mega! Ten wodospad też twin peaks’ish 😉 Super sprawa! Aż sam się rozejrzę chyba za taką farmą 🙂