Pytanie o to, czym najlepiej podróżować po Stanach często przewija się w mailach czy rozmowach prywatnych. Wiecie już, jak to ze mną jest. Nie jestem blogerem przewodnikowym, który udzieli Wam skrupulatnie wszystkich praktycznych informacji. To nie mój styl, nie moja bajka. Czasami robię rzetelny risercz na dany temat, a potem i tak piszę po swojemu, opierając się głównie na zdjęciach, które odświeżają mi pamięć. Nie jestem najlepiej zorganizowaną osobą na świecie, więc wiem, że na pewno są lepsze czy tańsze rozwiązania. Spędziłam jednak w Stanach 3 miesiące i dotarłam z jednego końca na drugi, więc coś w tym temacie mam do powiedzenia. Każdy tekst z praktycznymi wskazówkami traktuje w taki sposób: ja Wam mówię, jak to u mnie było, a Ci którzy też mają w tym temacie coś do powiedzenia, dodają swoje w komentarzach i budujemy oparty na doświadczeniach (a nie na wikipedii czy relacjach z drugiej ręki) poradnik. Może nie dowiecie się ode mnie nazw wszystkich wypożyczalni samochodów, ale o tym powie Wam wujek Google. A od cioci Kariny usłyszycie za to, który środek transportu jest najbardziej inspirujący. No to wio!
Samolot – do i z Amerki
To dość oczywisty wybór transportu, aby dostać się z Europy do Stanów. Chociaż da się inaczej – Aleksander Doba w wieku 67 lat przepłynął Atlantyk kajakiem, to Ty nie dasz rady? Ja nie dałam. Poszłam na łatwiznę i kupiłam bilet lotniczy. Zapłaciłam za niego 2 300 zł, znalazłam przez flipo.pl. Widzę co jakiś czas promocję typu 1400 zł do i z Nowego Yorku, ale ja chciałam lecieć w kwietniu, a nie np. czekać do maja czy czerwca. Druga sprawa przy kupnie biletu jest taka, że jeśli wylatujesz z innego lotniska niż te, do którego przyleciałaś – bilet drożeje. Ja leciałam do Chicago, ale wracałam z Los Angeles.
Lot do Stanów odbył się z przebojami, bo mój samolot przyleciał do Kanady za późno i nie zdążyłam na kolejny. Przy okazji polecam brać ze sobą drobne waluty krajów przez które lecicie. Ja miałam złotówki, euro i dolary, ale zabrakło mi kanadyjskich monet. Telefon nie łapał zasięgu, a ja nie miałam jak powiadomić kuzynkę w Chicago, że nie dolecę na czas i ona czekała na mnie na lotnisku, zamartwiając się, co się stało. W takich przypadkach (jeśli spóźnicie się na samolot nie z Waszej winy) musi Wam zostać zapewniony hotel i posiłki do czasu następnego lotu. Noc spędziłam w całkiem luksusowym hotelu w Toronto (tyle widziała w Kanadzie).
Amerykanie podróżują po Stanach właśnie samolotami. Dla nich te odległości są za duże, aby wszędzie jeździć samochodem. Poza tym dla nich bardzo ważny jest komfort w podróży. Na pewno zaoszczędza to czas, a można upolować tanie połączenia w cenie zbliżonej do biletu za autobus czy pociąg. Jeśli ktoś ma mało czasu, a chce zobaczyć i Nowy York, i Kalifornię, to wiadomo, że najlepszą opcją będzie szybkie przerzucenie się z jednego końca na drugi (tanią linią np. American Airlines). Ja zrezygnowałam z tego, bo miałam czas, a poza tym chciałam zobaczyć to, co po drodze. Jedyny samolot, w jakim byłam na terenie USA, to “Lisa Marie” – prywatny samolot Elvisa, który można oglądać na jego posiadłości w Memphis. Tylko jeśli kiedykolwiek tam pojedziecie – nie polecam wchodzenia do środka – śmierdzi niesamowicie!
Samochód
Moim pierwszym planem było kupno starego samochodu, ale w pierwotnym planie miałam w tę podróż pojechać z kimś. Nie znam się na samochodach i gdyby coś się z nim stało w drodze (co jest bardzo prawdopodobne w starym samochodzie) nie dałabym rady naprawić nawet najmniejszej usterki. Nie mówiąc o tym, że utknęłabym gdzieś w nieplanowanym miejscu, czego też staram się unikać w samotnej podróży. Jeśli jedziesz na dłuższy okres i z kimś, to rozważałbym kupno samochodu bo np. za wypożyczenia auta na dwa tygodnie zapłaciłam 350 dolarów (i tak miałam tanio, zaraz to wyjaśnię), a samochód w dobrym stanie można kupić za tysiąc dolarów i potem jeszcze, przynjamniej częściowo, tę kasę odzyskać.
Przy wynajmie samochodu miałam pewne ułatwienie, gdyż jako osoba posiadająca amerykańskie prawo jazdy (specjalnie po to je zdawałam drugi raz, o czym pisałam tu) mogłam zostać dopisana do ubezpieczenie kuzynki. W Stanach jest tak, że ubezpieczenie samochodu pokrywa wypożyczony samochód, więc jeśli przyjeżdżasz z innego kraju musisz dodatkowo zapłacić ubezpieczenie. I tutaj ważna rzecz! Ceny, które wyświetlają się przy wyszukiwaniu to są ceny bez tego ubezpieczenia (które wynosi od kilku dolarów dziennie wzwyż), więc aby poznać końcową kwotę musicie dojść do tego etapu, w którym dodaje się ubezpieczenie. Z pomocą kuzynki trochę oszukałam system. Nie każdy ma taką możliwość, ale z praktycznego punktu widzenia, jeśli jechałabym na 2-3 tygodnie, to wybrałabym samochód i tak zawsze wszystkim doradzam.
W Stanach system komunikacyjny jest oparty na indywidualnych środkach transportu.W Chicago, gdzie przygotowywałam się do właściwiej podróży, kiedy pytałam poznanych ludzi o autobusy, to pukali się w czoło. Oszlałaś? Chcesz jeździć autobusami? Oni nawet nie wiedzieli o żadnej firmie przewozowej, co tylko pokazuje jak mało popularny jest to środek transportu. W Stanach samochody są tańsze, a paliwo jeszcze bardziej. To, że ktoś dostaje auto na szesnaste urodziny nam wydaje się luksusem, a tam jest normą. Nawet bardzo biedni ludzie mają auta. Jeśli nie masz samochodu, to musisz być całkowicie na dnie albo coś z Tobą jest nie tak. Zresztą życie codzienne bez samochodu w Ameryce jest dość uciążliwe. Tam nie ma małych sklepików osiedlowych, do których sobie wyskoczysz po mleko. Oprócz wielkich metropolii większość miast to są duże wsie. Mój kolega kiedyś podsumował, że Ameryka to jest ogromna wieś z kilkoma dużymi miastami. I tak to naprawdę wygląda. Musisz mieć samochód, żeby pojechać do sklepu, bo nie będziesz codziennie chodzić kilka kilometrów po podstawowe zakupy.
W razie czego w samochodzie zawsze można się przespać, oszczędzając na noclegu. Mi zdarzyło się to parę razy w parkach narodowych. Bałam się spać sama w namiocie, więc spałam w samochodzie. Nie jest to może najbardziej komfortowy sposób na nocleg, ale nie było tak źle. Pamiętam, że w Yellowstone było bardzo zimno i obudziłam się już koło 5. Leżałam dalej w łóżku i patrzyłam jak las się budzi do życia.
Wiem, że powtarzam się z tym, że wszystko zależy od czasu i miejsca, ale przy wyborze transportu to ma ogromne znaczenie. Wschodnie wybrzeże jest bardziej zurbanizowane, co sprawia, że autobusy między miastami jeżdżą taniej i częściej. Na zachodzie i w centralnej części są miejsca między którymi nie ma połączeń autobusowych. Autobusy zazwyczaj kursują między miastami, więc jak ktoś planuje jechać do parków narodowych, to i tak będzie musiał wynająć samochód, aby się tam dostać. A już na pewno, żeby wjechać na teren kina samochodowego.
Samochód daje Ci większą swobodę. To Ty decydujesz, gdzie zatrzymasz się na postój, bo jesteś głodny lub po prostu zobaczyłeś za szybą coś pięknego i chcesz na to popatrzeć trochę dłużej niż kilka sekund.
Wracając z Yosemite do Los Angeles w ostatniej chwili zdecydowałam, że pojadę do Las Vegas. Gdybym jechała autobusem czy pociągiem nie udałoby mi się to. Co prawda zarwałam nockę i przejechałam spory kawał drogi, ale to było piękne uczucie wracać po szalonej nocy w Vegas (taaa, przehulałam z 20 dolarów) i jechać po pustej drodze przy wschodzie słońca.
Wypożyczałam samochód dwa razy, głównie dlatego, że jeśli oddajesz samochód w innym miejscu niż te, w którym je pożyczyłeś, to płacisz dodatkowo nawet kilkaset dolarów. Pierwszy raz wypożyczyłam auto w New Mexico i pojechałam w górę do Colorado, Yellowstone, Utah, Wielkiego Kanionu i w parę innych miejsc, więc zrobiłam taką pętelkę i wróciłam po 2 tygodniach do New Mexico. Tak samo zrobiłam w Kalifornii, wypożyczając i oddając auto w Los Angeles (cała trasa tutaj). Tanich wypożyczalni jest sporo, ale mi za każdym razem najtaniej wychodziło z Enterprise. W każdym stanie jest doliczany inny podatek, więc te ceny wahają się w zależności od miejsca, ale pamiętam, że zawsze było taniej na przedmieściach niż w centrum.
Po amerykańskich drogach jeździ się bardzo przyjemnie. Są dobre, szerokie i dobrze oznakowane. Ja zrezygnowałam z GPS-u, w miastach posiłkując się Iphonem. Na początku najbardziej może przerażać jeżdżenie właśnie po dużych miastach. W Stanach wszędzie są autostrady i gdziekolwiek chcesz dojechać np. w Chicago, to jedziesz autostradą. Musisz pamiętać, żeby dobrze zjechać i czasami te autostrady są zakorkowane, więc jak przegapisz zjazd albo jesteś ustawiony na złym pasie, to można się trochę pogubić. Nie radzę zjeżdżać byle gdzie, szczególnie wieczorem, bo nigdy nie wiesz do jakiej dzielnicy Cię ta droga poprowadzi. Z bardzo dużych miast autem jeździłam tylko po Chicago, ale je już trochę znam i po San Francisco, gdzie największym wyzwaniem był stopień pochylenia drogi.
Z samochodem nie miałam żadnych problemów. Nic mi się nie zepsuło ani też nie zostałam nigdy zatrzymana przez policję na zwykłą kontrolę. Dostałam jeden mandat za nieopłacenie parkingu w Big Sur, bo myślałam, że jest za darmo. Jeśli zdarzy Wam się dostać mandat w Stanach, to radzę go zapłacić, bo oni dość surowo egzekwują kary. Mój kolega spędził noc w więzieniu za niezapłacony mandat. Nikt nie będzie Cię ścigał listem gończym za to, ale jeśli policja zatrzyma Cię na standardową kontrolę i wyświetli im się przy Twoim nazwisku, że coś jest do wyjaśnienia, to możesz trafić do aresztu.
Pociąg
W Polsce pociąg to mój ulubiony środek transportu, ale w Stanach to jakoś nie to samo. Pociągiem (Amtrak) jechałam parę razy, ale jest to wersja dla bogaczy, a połączenia też nie są bardzo korzystne. Decydowałam się na to, kiedy połączenie autobusowe bardzo mi nie pasowało i raz chyba upolowałam jakiś tani bilet. Generalnie pociągami jeżdżą starsi ludzie, którzy już nie mogą prowadzić, a w życiu by nie wsiedli do autobusu. I to właśnie tych starszych ludzi wspominam z pociągów najlepiej, a szczególnie samotnych dziadków, którzy zawsze byli chętni do rozmów. Szczególnie utkwił mi w pamięci jeden czarnoskóry pan, który pamiętał jeszcze czasy prześladowań za kolor skóry w Ameryce i opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o tym jak ciężką pracą doszedł do tego, co ma teraz i o swoim hobby licytacji magazynów (jest nawet program o tym w telewizji).
W metropoliach – metro, taxi i kończyny
Po dużych miasta lepiej nie poruszać się samochodem. Zawsze jest problem z parkowaniem i potem traci się godzinę na znalezienie jakiegoś miejsca. Metropolie są dobrze skomunikowane i najszybciej można wszędzie dostać się metrem. Autobusy są wolniejsze, bo nie omijają korków, ale można sobie popatrzeć przy okazji na krajobraz za oknem. Zawsze są opcje biletu na kilka dni czy na tydzień, co wychodzi dosyć tanio. Taksówką w Nowym Yorku przejechałam się tylko dla zabawy. Chciałam poczuć się jak Carrie Bradshaw (stylówka nie ta, ale cóż…). Za przejażdżkę zapłaciłam kilka dolarów. Potem jechałam taksówką jeszcze w Teksasie, bo nie miałam żadnego połączenia z motelu do centrum miasta. I wtedy zostałam oszukana przez recepcjonistę, który zaoferował, że zamówi mi taksówkę, a tak naprawdę zadzwonił po swoją znajomą, który przyjechała zwykłym samochodem i skasowała 40 dolarów za 10 minut podróży. Musiałam zapłacić, bo spieszyłam się na pociąg, a ona groziła wezwaniem policji.
Ja najbardziej lubię miasta, które mogę schodzić. Po Nowym Yorku przemieszczałam się głównie pieszo, a w Los Angeles mi się nie podobało chyba głównie dlatego, że wszędzie musiałam jeździć. Amerykańskie miasto składa się z siatki ulic prostopadłych i równoległych, które bardzo często oznaczone są numerami (5th avenue, 6th avenue), przez co łatwo jest się tam poruszać i nie trzeba zerkać co chwilę na mapę.
Autobusy to inny świat
Zapytałam na fejsie, jaki jest Wasz ulubiony środek transportu i nikt nie wymienił autobusów. Nie dziwię się. Ja też zawsze lubiłam najbardziej podróże pociągami. Ze względów praktycznych wybrałabym do podróży po Stanach samochód i tak też zawsze doradzam wszystkim, ale…
najbardziej inspirującym środkiem transportu w Stanach jest dla mnie autobus.
Przejechałam autobusami trasę z Chicago do Texasu, najpierw wschodnim wybrzeżem, przez południe Ameryki i potem jeszcze kilka razy na zachodzie. Ufff, jak to teraz piszę, to sama nie wierzę, że to zrobiłam. Przypominają mi się te kilkunastogodzinne rundki w upalne dni. Alleluja! Dlaczego było tak inspirująco? Tak jak wspominałam, w Stanach większość ludzi ma samochody i autobusy nie są zbyt popularne wśród “normalnych” ludzi. Na początku nie chciałam w to wierzyć i myślałam sobie, że Amerykanie, którzy odradzają mi podróże w taki sposób, przesadzają. Do pierwszej przejażdżki. Pamiętam, jak czekałam w Chicago na dworcu na autobus do Nowego Jorku. Robiło się już ciemno, a wokoło pałętali się bezdomni i podejrzane typy. Jakiś koleś gadał do siebie, inny chciał ode mnie drobne, dwie pijane kobiety kłóciły się zaciekle. Snuli się niebezpiecznie blisko, większość ze starymi reklamówkami. Kiedy podjechał autobus okazało się, że to moi współpasażerowie! Potem dowiedziałam się, że autobus, który jeździ na trasie Chicago – Nowy Jork nazywa się “autobusem więziennym”, bo nim zazwyczaj podróżują ludzie, którzy wyszli właśnie zza kratek. Uroczo.
I tak już było zawsze. Na początku bałam się ich i próbowałam robić wszystko, żeby nie usnąć, ale z czasem przyzwyczaiłam się do tego towarzystwa. W autobusach poznałam największych dziwaków i słuchałam najciekawszych historii. Jeździłam sama, więc miejsce koło mnie było zawsze wolne, a że autobusy były często przepełnione, to ktoś się do mnie dosiadał. Te straszne typy spod ciemnej gwiazdy nagle zamieniały się w dżentelemenów, którzy nosili mi ciężkie torby, odstępowali miejsce przy oknie albo częstowali ciasteczkami. Jeden chłopak, który akurat miał kilka wyroków na koncie, doradzał mi, że nie powinnam podróżować w taki sposób, bo można trafić na złych ludzi w autobusach i że on się o mnie martwi. Inny przyznał, że skoro nie boję się być jedyną białaską w autobusie, to muszę być w jakiejś mafii rosyjskiej. Na południu Stanów było tak, że świeciłam się w nocnym autobusie jak lampka, a małe dzieci przyglądały mi się z ciekawością. Niby pojechałam do Stanów zobaczyć miejsca typu Wielki Kanion, a teraz najmilej wspominam autobusy i motele. Ja to jednak dziwna jestem…
W Stanach są dwie głównie sieci autobusowe Megabus i Greyhound. Właściwie nie ma różnicy. To już jest potem kwestia tylko tego, które połączenie jest danego dnia tańsze. Czasami są to grosze np. za busa z Chicago do Nowego Yorku zapłaciłam 30 dolarów (16 godzin jazdy), ale zdarzało się, że nawet za krótsze dystanse wychodziło mi około 80 dolarów, bo musiałam się przesiadać kilka razy, żeby dojechać do mniej dostępnego miejsca.
Jeszcze na koniec powiem Wam, o czymś, czego nie spróbowałam, a wydaje mi się to bardzo fajną opcją, szczególnie dla osób, które wybierają się w grupie. Nazywa się to relocation deal i przeczytałam o tym kiedyś u Where is juli, która w taki sposób podróżowała po Australii. Firma wypożycza komuś pojazd, ale ta osoba zostawia go w innym mieście (np. Denver) i potem ktoś musi go przywieźć z powrotem do bazy (np. Los Angeles), więc wypożycza go Wam za 1 dolara, a warunek jest taki, że musicie go zwrócić do bazy. Oni mają campera czy samochód z powrotem na miejscu, a Wy kilka dni czy tydzień możecie nim jeździć (czasami firma pokrywa też część kosztów paliwa). W Stanach powoli się to rozkręca, a szczególnie na zachodnim wybrzeżu (możecie szukać np. tu). Jak ktoś testował ten sposób, niech dopisze coś od siebie.
Dobra, to idę na rower, bo w Krakowie to najlepszy środek transportu.
Z relocation deal korzystali bohaterowie książki Whartona “Tato”. Nie wiedziałam, że to się tak nazywa 🙂
Dzięki za ciekawy i inspirujący tekst! Podróż po USA samochodem mam na mojej liście marzeń – dzięki Tobie troszeczkę się przybliżyłam do realizacji 🙂
Bardzo ciekawy artykuł. Przydatny w życiu w Stanach. Jeszcze też można stosować taki środek transportu jak rower. Jeśli mamy blisko do pracy to jest idealny.
Cześć!
Wielki szacunek za to, że odważyłaś się podróżować autobusem po Stanach. Ja samochód wypożyczałem w Dollar albo w Alamo. Tam chyba zawsze było najtaniej. Kiedy pierwszy raz wjeżdżałem do Los Angeles, to autentycznie byłem przestraszony ogromem miasta i autostrad, ale potem okazało się, że jazda Bulwarem Zachodzącego Słońca to czysta przyjemność. Polecam każdemu podróż do Stanów i zwiedzanie południowo-zachodniej części tego kraju. Polecam zdjęcia na mojej stronie .
Coś nie wyszło z adresem strony:
odkrywanie.ameryki.pl
Wiecej takich Podrozniczek z fantazja i dobrym piorem. Swietny z wdziekiem napisany przekaz. Bylem ok.7x w usa korzystalem z greya auta amtraka i w zdecydowanej czesci sie zgadzam. W kwietniu lece do feniks na pare dni i stamtad planuje greyem wypad do el paso aby popatrzec na juarez ze szczytu tamtejszej gorki. Moze przecwicze relocation jezeli czas mi na to pozwoli ale nie wykluczam ze bede takze swiecil sie jak lampka tylko siwizna poniewaz planuje nocna jazde.
Gratulacje