Prom to bal organizowany w liceum z okazji zakończenia roku szkolnego. Często porównywany jest do naszej studniówki, ale jest między tymi imprezami sporo różnic. Miałam mgliste pojęcie o tym, jak to wygląda, ale parę rzeczy mnie zaskoczyło. Nie wiedziałam też o tym, że oprócz promu w amerykańskich szkołach organizowane jest też tzw. homecoming party, które jest równie ważną imprezą. Odbywa się ona w październiku i ma uczcić powrót dzieci do szkoły. Główna różnica polega na tym, że dziewczyny ubierają wtedy krótsze sukienki, podczas gdy na prom wypada mieć coś bardziej galowego.
Moje pierwsze zderzenie z tradycją amerykańskiego balu było jeszcze zanim zaczęłam oglądać seriale produkowane za oceanem. Rodzina z Chicago zawsze wysyłała nam zdjęcia z chrzcin, komunii i innych ważnych uroczystości. Dostawaliśmy też od nich zdjęcia z promów moich kuzynów i kuzynek, ale nie wiedziałam za bardzo, o co w tym chodzi. Dlaczego moja kuzynka ubrała świecąca sukienkę i sfotografowała się z jakimś kolesiem na tle równie mocno błyszczącego tła? Potem zaczęłam oglądać “Dawson’s Creek” i “Beverly Hills 90210” i wszystko stało się jasne. W ten weekend mogłam uczestniczyć w przygotowaniach do balu oraz w uroczystości, który odbywa się przed nim i było to dla mnie ogromne przeżycie.
Przygotowania do imprezy nie różnią się specjalnie od tych, które mamy w Polsce przed ślubem czy studniówką. Niby jesteśmy wszyscy tak różni, ale im więcej człowiek podróżuje, tym bardziej się utwierdza w przekonaniu, że jesteśmy tacy sami. Nastolatka chce dobrze wyglądać i poświęci te kilka godzin przed imprezą, aby dobrze wyglądać. Gwiazdą wieczoru była moja kuzynka, którą ja śledziłam, wkręcając sobie, że to również mój dzień. W piątek udała się na opalanie, ale podarowałam to sobie. Przy takiej ilości piegów, jakie mam, opalanie nie jest najlepszym rozwiązaniem. W sobotę rano udałyśmy się do salonu piękności, w którym się zakochałam. Kiczowaty wystrój tego miejsca przypomniał mi Reykjavik i w ogóle całą Islandię (Dawid, to coś dla Ciebie). Nic tam do siebie nie pasowało. Chyba, że znacie jakieś połączenia między fryzjerstwem a mistrzem Yodą.
Ten element wystroju spodobał mi się najbardziej.
Nicole’a robiła się na bóstwo, a ja trochę jej pozazdrościłam i poprosiłam jej fryzjerkę, aby poudawała, że układa moje włosy. Ten jej amerykański uśmiech – coś pięknego! Przyjrzyjcie się osobie na drugim planie: sweet focia z przygotowań do balu musi być!
Oczywiście makijaż i paznokcie są ważne, ale na pierwszym miejscu jest sukienka. Dziewczyny wybierają ją już kilka miesięcy przed i nie można jej pokazać nikomu oprócz swojej najlepszej przyjaciółki. Nie daj boże, żeby jakaś dziewczyna miała podobną sukienkę, co pamiętam, że zdarzyło się w Beverly Hills 90210.
Moja kuzynka sprowadziła sukienkę zza granicy, więc mogła być pewna, że taka sytuacja jej się nie przydarzy. Nie zmieściłabym się w jej kreację, zresztą nawet nie chciałam proponować takiej profanacji, więc udałam się do komisu i wybrałam swoją. Znalazłam najbardziej piżdżącą księżniczkę, jaką mieli na stanie. Sprzedawczyni nawet podeszła do mnie, aby mi udzielić kilku rad i to było miłe, że wzięła mnie za nastolatkę, która idzie na bal.
Nicole’a w pełnej kreacji zaprezentowała się na schodach. Ten moment wyglądał dokładnie tak, jak to pokazują w filmach. Chłopak przyjeżdża po dziewczynę, ona schodzi po schodach, wszyscy wydają głośne “wow”, rodzice skaczę z podekscytowania, po czym zaczyna się sesja zdjęciowa.
Potem wszyscy jadą do szkoły na specjalną uroczystość. To było dla mnie zaskoczeniem, bo myślałam, że to wszystko odbywa się już na balu, a tymczasem w szkole zbierają się całe rodziny, aby popatrzeć na swoje dzieci. Tym lepiej dla mnie, bo na główną imprezę by mnie nie wpuścili. Rodziny zbierają się na sali gimnastycznej i czekają na dzieci, którym robione są zdjęcia do tzw. year book. Cała sala jest przystrojona, a para, która robi obchód zatrzymuje się na kolejnych przystankach i pozuje do zdjęć.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd oni mają te zdjęcia, to odsłaniam przed Wami tę tajemnicę.
Przyszedł na czas na główny punkt programu, czyli prezentację par. Każda szkoła ma trochę inne zwyczaje i podobno nie we wszystkich miejscach jest na to czas, ale liceum w Bushnell jest bardzo małe. Jakaś pani przez mikrofon wyczytuję, kto z kim przyszedł na bal, a w tym czasie pary zaczynają swój obchód wokół sali. Wtedy rodzice robią zdjęcia swoim dzieciakom, ale ja poza Nicolą sfotografowałam prawie wszystkie pary.
Zauważyłam, że suknia musi być długa i świecąca, chociaż było parę wyjątków. Ku mojemu zdziwieniu było nawet kilka piżdżących sukienek. Wychodzi więc na to, że podświadomie czuję amerykańskie trendy.
Na bal można też przyjść samemu lub z kolegą czy koleżanką.
Teraz przychodzi czas na wisienkę na torcie, czyli wybór króla i królowej balu. Oglądacie “Glee”? Pamiętacie odcinek, w którym Rachel została królową balu? Ileż to było emocji! W rzeczywistości obeszło się bez większych dramatów, ale może dlatego, że nie znam tych dzieciaków. Najpierw dyrektorka prezentowała kandydatów. To było dosyć śmieszne, bo mówiła, kim są rodzice danej osoby oraz jakie ona ma osiągnięcia. Chyba wszyscy chłopcy to byli jacyś baseballiści albo koszykarze. Klasyk!
Kiedy zbiorą się wszyscy kandydaci, przychodzą ubiegłoroczni zwycięzcy, aby przekazać atrybuty władzy.
Dwa tygodnie przed balem odbywa się głosowanie na króla i królową. Wybierane są zazwyczaj osoby, które mają jakieś dokonania w dziedzinie sportu czy nauki. Krążą plotki, że ten chłopak wygrał, bo jest bogaty, ale może po prostu jest “cool”.
Po ceremonii odbywają się jeszcze pamiątkowe zdjęcia z rodzinami i przyjaciółmi.
Wreszcie można zacząć zabawę, ale oficjalnie trwa ona tylko do 22. Szkoła organizuje obiad i kilka godzin tańców, a potem dzieci przyjeżdżają do domów i przebierają się w normalne ciuchy albo w stroje kąpielowe, jeśli impreza odbywa się na basenie (klasyk!). To właśnie w tym czasie prawdopodobnie odbywają się schadzki w samochodach i na plażach oraz nielegalne picie alkoholu, ale o tym już Wam nic nie powiem, bo grzecznie spałam.
Cieszę się, że mogłam w tym uczestniczyć i zobaczyć, jak to wygląda naprawdę. Zdecydowałam się założyć na prom coś awangardowego. Jak na prawdziwą buntowniczkę przystało, postawiłam na czerń. Mój chłopak był zajęty wygrywaniem jakiegoś meczu, więc nie mógł pozować do zdjęć. Najśmieszniejsze jest to, że jak wybierałam dla niego imię, zapytałam męża mojej kuzynki, który jest Amerykaninem, jakie jest typowe imię dla amerykańskiego nastolatka. Odpowiedział, że Bart. Ja na swoją polską studniówkę poszłam z Bartkiem, więc chyba się jakoś te dwie rzeczywistości nakładają na siebie…
Jeśli chcecie zobaczyć zdjęcia reszty sukienek, to zapraszam na mojego fanpage’a.