Siedzę spokojnie w samolocie (no dobra, niezbyt spokojnie, ale stwarzam pozory) i zastanawiam się jak jest ?wyrafinowany ? po angielsku. Nie mogę sobie przypomnieć, więc dochodzę do wniosku, że kiepsko z moim angielskim i chyba będę miała duży problem z komunikacją na początku. Nagle podchodzi do mnie młody Polak i mówi ?yyy..aaaa we seat? that?. Po pierwsze – co?! A po drugie ? ok, mój angielski jest w porządku.
Stoję na głównym placu w Kopenhadze i rozmawiam z kolegą (no dobra, to nie jest mój kolega, tylko chłopak, którego dopiero poznałam). Pracuje na rikszach, więc rozmawiamy o możliwościach zatrudnienia na rynku ulicznym. Podchodzi do mnie jego kolega (kiedy oni się poznali, to nie wiem), przedstawia się, a na jego twarzy pojawia się ten szczodry uśmiech, typowy dla ludzi z dobrym sercem. Zaczyna się rozmowa, która wlewa miód w moje co- ja- tu- robię serce. On mi załatwi pracę i mieszkanie. Jak to? To już?
Piję kawę z nowym szefem, który uświadamia mi, że sprzedaż wody to skomplikowany zabieg, wymagający różnych sztuczek marketingowy. Pokazuję mi filmiki, które kręcił z ukrycia swoim pracownikom. Są przykłady tego, jak powinno się zwabiać klientów oraz to, co jest całkowicie zakazane. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że seks najlepiej sprzedaje.
Idę główną ulicą Kopenhagi i czuję coś zupełnie nowego. Mieszankę spokoju i strachu. Czy tak smakują początki? Kupuję sobie podstawowy kurs duńskiego. Strach powoli odchodzi i czuję ulgę.
Siedzę na łóżku i dumam nad tym, jak dziwny to był dzień. Wtem do mojego pokoju wchodzi policja. Nawet nie pukają, bo mają swoją parę kluczy! Legitymują się tak, jak to robią aktorzy na filmach (plakietki w ruch). Okazuje się, że kobieta, która mieszkała w tym pokoju przede mną, została okradziona przez swoje współlokatorki. Udowadniam im, że przyjechałam tu dzisiaj. Dziewczyna rzuca się na podłogę, wyrywając sobie włosy z głowy (dosłownie!), a panowie policjanci przeszukują mój pokój. Poznaję więc pierwszych Duńczyków. Są bardzo mili i przystojni.
Lubię patrzeć na ludzi, którzy rozmawiają w obcym języku i zastanawiać się, na jaki temat dyskutują. Czasami zapatrzę się za bardzo, a oni zaczynają być podejrzliwi, ale czerpię z tego ogromną przyjemność. Człowiek sobie nie zdaje sprawy z tego, ile w życiu przegaduje. Ile słów z siebie wypluwa. Po prostu siedzi i gada , gada, gada. Ciekawe w ilu procentach wyraża to co ma w głowie? Chyba za mocne to piwo, które wypiłam. Mój duński przyjaciel się nie odzywa, a ja zaczynam wątpić w to, że znajdę jakąkolwiek pracę w Danii. Czuję się obco. Próbuję to ukryć, chodząc po barach i udając, że mnie na to stać?
Od jakiegoś czasu staram się żyć tym, co tu i teraz. Rozmowa z Justyną przypomniała mi, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie dwa lata. Poruszałyśmy w niej temat strachu przed nieznanym, który blokuje nas przed dokonywaniem zmian w życiu. Ostatnio często o tym myślę i staram się dojść do sedna problemu. Dostaję od Was wiadomości, w których często pojawia się fraza “chciałabym, ale się boję”. Ja się bałam jak cholera, chociaż wyjeżdżałam do Danii – kraju, który uważany jest za bezpieczny. Mój wyjazd był spowodowany problemami finansowymi, więc trochę zostałam do tego zmuszona. To mnie popchnęło i sprawiło, że mimo strachu, wykonałam pierwszy krok. Chciałam Wam pokazać te notatki, bo tak wyglądały pierwsze dni mojego nowego życia, czego wtedy jeszcze nie byłam świadoma. I jak widzicie, bałam się i czułam się samotna. Jednak działo się tyle nowych rzeczy, że zajmowały moje myśli częściej niż wątpliwości. Życie pierdołami stoi. W nowym miejscu też pijemy kawę, robimy zakupy, zwracamy uwagę na przystojnych policjantów. To te drobnostki pomagają mi mniej bać się nowego miejsca. Teraz wyobrażam sobie, że tankuję paliwo na stacji w USA i jem hamburgera w McDonald’s. Wcześniej skupiałam się na szukaniu w sobie odwagi do wyjazdu. Niepotrzebnie. Nie znalazłabym jej w sobie nigdy, gdybym nie wyjechała. Pojechałam bez odwagi.
Kiedy pisałam ten ostatni akapit, pijąc piwo w kopenhaskiej knajpce, zagadał do mnie barman. Wskazał na dziewczynę przy barze, mówiąc: Wiesz, że to też jest Polka? Dziewczyna siedziała z Dunką i rozmawiały po angielsku, więc wcześniej nie załapałam, że jest tutaj jakaś rodaczka. Poprosiły, żebym do nich dołączyła, a ja mogłam wreszcie zamknąć zasłonę dymną w postaci komputera. W sekundę zapomniałam o moich zmartwieniach i wątpliwościach. A z Kasią mam kontakt do dzisiaj i ostatnio, jak byłam w Kopenhadze nocowałam u niej, a ona karmiła mnie pysznościami, żebym głodna nie chodziła. Już nie jest nieznajomą przy barze, do której boję się zagadać. Wiem, że w nowych miejscach czekają na mnie inni ludzie, którzy też szukają kogoś z kim mogliby porozmawiać. A jak już ich znajdę, to pokażę im tek tekst i powiem: widzisz, od dawna chciałam Cię poznać.
I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie? (Witkacy)
Dobre rzeczy dzieją się, tylko trzeba im na to pozwolić.
Myślę,że większość tego czego się boimy nigdy się nie wydarzy, po prostu boimy się tego czego nie znamy a strachem usprawiedliwiamy naszą bezczynność. Co się stanie jeśli kogoś zagadamy? Na pewno nie będzie końca świata,najwyżej ten ktoś nas zignoruje i starci okazję poznania:) nas a może też być początkiem fajnej znajomości…..
Na szczęście tylko za pierwszym razem strach paraliżuje, potem pewne sytuacja staja się oswojone ( np. zmiana miejsca , kraju zamieszkania)
Ja jestem na etapie ciągłego oswajania tego strachu. Zgadzam się z Tobą, że po kilku razach jest nam łatwiej zaryzykować i to jest piękne. Wciąż mam wątpliwości, ale widzę też potencjał i to sprawia, że wybieram działanie. Ale rozumiem ludzi, których ten strach paraliżuje. Jest on irracjonalny, dlatego tak ciężko nad nim zapanować. Na szczęście dla nas możemy zacząć działać, bojąc się. Małymi krokami. A Ty zagadujesz obcych? Ja mam z tym problem, coraz mniejszy, ale mam.
Ja się uśmiecham do ludzi i to chyba prowokuje ich do zaczepiania mnie, bo ja się daję zaczepiać i to chętnie:)Sama należę raczej do samotników i mam potrzebą posiadania swojego własnego intymnego świata chociaż uwielbiam poznawać ludzi i rozmawiać. Taki paradoks.
Praca przedstawiciela handlowego nauczyła mnie wychodzenia do ludzi i nie obawiania się ich reakcji. Pamiętam swój wyjazd za granicę i konieczność rozmawiania z ludźmi na imprezie po angielsku i to na dodatek w Londynie, ależ to był stres! Potem były inne kraje i jakoś oswoiłam się z tym,że nie mówię poprawnie, nie potrafię wyrazić wszystkich swoich uczuć w obcym języku ale się staram nawiązać kontakt i jest to bardzo dobrze odbierane. Kiedyś bałam się wyjeżdżać, teraz mogłabym zamieszkać za granicą.
Chyba trzeba się pogodzić z myślą, że nie we wszystkim musimy być perfekcyjni i próbować. Zresztą nikt nie jest idealny i ja od moich rozmówców też nie oczekuję płynnej angielszczyzny.
Nobody’s perfect:)Keep smiling:)
Nasza polska mentalność sprawia,że się boimy, popatrz jak wyśmiewane są osoby mówiące po polsku z akcentem, a chciałabym tak mówić po angielsku jak oni po polsku! Mam nadzieję,że pokolenie zawistnych Dziuń już wymiera i także u nas będzie normalnie i odważnie będziemy spełniać swoje marzenia bez obciążenia “co sobie on/ona o mnie pomyśli”. Takie blogi jak Twój na pewno to zmieniają.
Takie komentarze jak Twój pomagają mi wierzyć, że zmieniam się w dobrym kierunku!