Jestem już w domu i dochodzę do siebie, bo przeziębiłam się ostatniego dnia we Wrocławiu. Całą drogę miałam taką piękną pogodę, a we Wrocku mnie przewiało. Może dlatego, że organizm był już osłabiony i wszystko ze mnie zeszło. Od 1 do 7 kwietnia przeszłam 200 km, w tym przebiegłam 4 metry i był to dla mnie naprawdę duży wysiłek. Doszłam do wniosku, a szłam do niego 200 kilosów, że mam dość słabą kondycję. Momentami było ciężko i już myślałam, że nie dam rady, ale potem stwierdziłam, że może to bardziej motywować innych, bo jeśli ja dałam radę, to każdy da. Przygotowywałam się do tego 3 miesiące, ale szczerze mówiąc, mogłam to zrobić lepiej. Droga weryfikuje wszystko. Każdy odpuszczony trening i każdy skrócony dystans. Na szczęście mam dość silne nogi i tym razem mnie nie zawiodły. Bardziej od mięśni nóg bolały mnie stopy i plecy. Kiedy kładłam się do łóżka stopy pulsowały mi tak mocno, że aż kołdra podskakiwała do góry (dobra, nie było tak, ale wyobraźcie to sobie – całkiem śmieszna wizja). Bóle pleców zmniejszyły się po sesji na urządzeniu masującym w Brzegu. Cieszę się, że Asia mnie tym poczęstowała. Zresztą wiele zawdzięczam moim gospodarzom z drogi, ale do tego jeszcze dojdę (teraz ciągle gdzieś dochodzę).
Do Wrocka szłam sama, nie licząc momentów, w których dołączały do mnie lokalne żule. Jednak zbiórkę na siepomaga traktuje jako pracę wspólną. To nie ja zebrałam kasę, ale Wy ją wpłaciliście. Też wykupiłam kawałeczek, bo bardzo chciałam go podarować małej Hani, która ochrzciła mój start swoimi narodzinami, ale to wspólnie uzbieraliśmy ponad 3 tysiące. Akcja trwa do 15 kwietnia i mam jeszcze parę kawałków drogi, także można wciąż zamawiać tutaj. Na przykład pani z wypiętą pupą wciąż jest do wzięcia.
Rozsyłałam zdjęcia na bieżąco, ale większość osób wpłacała anonimowo, a po podpisach czasami trudno mi było dojść do tego, kto wysłał pieniądze. Jeśli ktoś chce fotkę, to niech napisze do mnie wiadomość (submit@karaboska.com). Powiem Wam, że jak tworzyłam zbiórkę, to zastanawiałam się, czy nie zmniejszyć założonej kwoty do 500 zł. Nie spodziewałam się, że tak wiele osób będzie wpłacać, ale ostatecznie pomnożyłam liczbę znajomych razy 2 złote i ustawiłam tysiąc. Ja wiem, że to i tak nie jest dużo, a te lekarstwa są strasznie drogie, ale uważam, że gdyby każdy korzystał z okazji, w której może komuś pomóc, to jesteśmy w stanie zrobić wiele. Chciałam tą zbiórką pokazać, że (da się?) da się. Wystarczy, że wykorzystamy możliwości, które daje nam internet. Nie sugeruję Wam, że macie jutro ruszyć na Wrocław, ale czy naprawdę potrzebujecie kwiatów na weselu, nietrafionych prezentów urodzinowych czy kolejnej kiecki w szafie? Może lepiej skorzystać z siepomaga i zebrać kasę na potrzebujących. To nie jest trudne, ale jeszcze za mało ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Kasa wpłacona przez darczyńców trafia na konto wybranej przez Was fundacji, także nie ma żadnej biurokracji i wszyscy mają pewność, że kasa wyląduje tam, gdzie powinna. W drodze sporo myślałam o tym, że ludzie są dobrzy, tylko nie mają czasu. Chcą pomagać, ale czasami po prostu o tym zapominają, bo mają masę innych rzeczy na głowie. Pomaganiem niech zajmują się fundacje i celebryci. Jasne, że organizacje robią to lepiej i na większą skalę. Dobrze, że ktoś zajmuje się profesjonalnym pomaganiem, ale my także możemy coś zrobić dla innych. Grosz do grosza i będzie kokosza.
Strasznie tęsknię za moją drogą. Wydawać by się mogło, że to jest monotonne tak iść przed siebie, ale każdy dzień był inny i ciągle coś się działo. Najgorzej szło się przy ruchliwej drodze, bo tam zazwyczaj nie ma pobocza. Tirowcy mieli uciechę i nie żałowali swoich klaksonów. Kiedy z zamyślenia po raz trzydziesty wyrywa cię ten dźwięk i prawie nie spadasz do rowu, dostając zawału, to możesz się nieźle na nich wkurzyć. Jak jeździłam na stopa, to kochałam kierowców ciężarówek, bo oni chętnie zgarniają ludzi, żeby mieć z kim pogadać. Po trasie przy ruchliwej drodze byłam na nich nieźle wkurzona, ale potem mi przechodziło, bo często jadaliśmy razem obiady w zajazdach przydrożnych.
Najprzyjemniej wędrowało się lasami, bo mogłam odpocząć od zgiełku i w spokoju iść przed siebie. Miałam tam tylko problem z nawigacją, bo jak wiecie, w lasach nie ma nazw ulic, a traciłam tam często zasięg. W Lasach Raciborskich musiałam zdać się na siebie i jakoś udało mi się wyjść na ludzi. Spotkałam miłych panów, którzy pokierowali mnie w stronę miasta. Tego dnia byłam bardzo głodna i już z utęsknieniem wypatrywałam cywilizacji, ale nawet po wyjściu z krzaków miałam problem ze znalezieniem otwartego sklepu. Gdy już dochodziłam do budki z szyldem, okazywało się, że jest ona zamknięta. Małe sklepiki nie dały rady z większymi supermarketami i ich właściciele musieli je pozamykać. Jedyne osoby, jakie spotykałam to były strażniczki lasu, ale wolałam ich nie zagadywać. Pamiętam, że dopiero koło 17 doszłam do Chaty Wuja Freda (nazwy zajazdów przydrożnych poprawiają humor).
Kiedy wchodziłam do wiosek, zazwyczaj byłam sporą sensacją. Tą trasę mogłabym liczyć nie w kilometrach, ale w psach, które mnie obszczekały po drodze. Najbardziej rozśmieszały mnie małe kundle, które pozowały na bardzo groźne psy. Jeden jamnik wskoczył na budę ze złości i już myślałam, że przeskoczy ogrodzenie. W jednej z wsi za Brzegiem do ataku na mnie pies zachęcił cały domowy inwentarz łącznie z kaczkami i kurami! Trochę się przestraszyłam, bo brama była otwarta, a pies szedł za mną kawałek, cały czas szczekając. Myślałam, ze mnie ugryzie, ale po 20 minutach odpuścił.
Moje życie towarzyskie rozkwitało podczas wizyty w sklepikach. Myślę, że w Zdzieszowicach mają mnie za ćpunkę, bo pytałam o igłę w każdym sklepie. Często robiłam sobie tam przerwy, bo było gdzie usiąść i zjeść śniadanie czy podwieczorek. Wtedy czas umilali mi lokalni panowie, którzy sączyli sobie piwko. Często radzili mi którędy będzie najszybciej, ale zawsze sprawdzałam to, co mówią, bo czasami ludzie, może nawet nieumyślnie, ale wprowadzili mnie w błąd. Zazwyczaj nikt mi nie wierzył, że idę na piechotę do Wrocławia albo traktowali mnie jak pokutnicę i przeskakiwali się w wymyślaniu moich przewinień(“-Męża pani zdradziła? – Nie mam męża – Nie dziwię się, jak pani tak lata po wsiach…”). Panowie też bardzo często chcieli mnie podwozić, co było zawsze bardzo miłe, ale mówiłam im, że nie mogę skorzystać. Czasami ludzie pytali mnie o drogę. Mnie! I zazwyczaj potrafiłam ich pokierować, bo znałam poszczególne odcinki mojej trasy dość dobrze. Teraz mi się już wszystko pomieszało i potrzebuję chwili, aby przypomnieć sobie gdzie leżała jakaś wioska, ale wtedy miałam też mapę do pomocy. Zawsze byłam strasznie dumna z tego, że poradziłam komuś, którędy ma iść czy jechać. Kiedy ja pytałam o drogę, to ludzie zazwyczaj mówili, że to daleko i lepiej jechać autobusem. Mimo, że nie pytałam o Wrocław, ale o następną miejscowość, trochę czasu mi zajmowało wytłumaczenie się ze wszystkiego.
Kiedy postawiłam sobie to wyzwanie, zrobiłam to po to, aby zmotywować się do działania w momencie, w którym czułam totalny bezsens życia. Przez 3 miesiące prawie nie widywałam się prawie z nikim i nawet spotkania ze znajomymi były dla mnie problemem. Przestałam wierzyć w ludzi i nie miałam ochoty na kontakty z nimi. Wiedziałam, że dalej chcę podróżować, a to wiąże się z poznawaniem nowych osób. W drodze do Wrocławia gościli mnie ludzie, których nie znałam albo znałam słabo. To doświadczenie było jednym z najcenniejszych w mojej wędrówce. Niejednokrotnie byłam wzruszona tym, jak zostałam przyjęta. Jak dochodziłam do Krapkowice, to byłam już bardzo zmęczona. Nagle dostałam wiadomość od Tomka z dopiskiem “nasz dom, twój dom” i strasznie mnie to poruszyło. Przecież oni mnie w ogóle nie znają, a otwierają swój dom przede mną. Takich miłych wiadomości i słów wsparcia było bardzo dużo. Dostawiałam pyszne kolacje i śniadanka, wałówki na drogę, mapy, wskazówki i wszystko, czego potrzebowałam, a nawet dużo, dużo więcej. Miałam mało czasu na poznanie swoich gospodarzy, bo zazwyczaj między 21 a 22 odpływałam i musiałam iść spać, ale mam wrażenie, że strasznie się z nimi zżyłam. Może to tylko moje odczucie, bo byli bardzo ważną częścią tej wędrówki, ale wszędzie czułam się jak w domu. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, a na czele tej listy na pewno stoi podważenie teorii ewolucji. Nie jestem specjalistą, więc nie będę Wam tutaj robić wykładu ten temat, ale poczytajcie o tym w sieci, bo to jest bardzo ciekawe. Ludzie, którzy mnie gościli też dużo podróżują i myślę, że z każdym z nich będzie mi jeszcze dane się zobaczyć.
Byłam sama ze sobą przez większość dnia i to również miał być dla mnie test. W poniedziałek wylatuje do Stanów na trzy miesiące i będę podróżować sama. Chciałam zobaczyć, czy dam radę i czy myśli mnie nie przygniotą. Głowa została przewietrzona i w środku jakby jaśniej. Dążę cały czas do tego, aby jak najmniej komplikować swoje życie i opierać się na prostych decyzjach. Ta wędrówka na pewno mi w tym pomogła. Wszystko w tej drodze było proste. Cel jasny – dojść do Wrocławia. Wszystko musiałam podporządkować pod ten jeden cel i było to oczyszczające przeżycie. Wydaje mi się, że w życiu powinniśmy mniej analizować, a bardziej polegać na tym, co czujemy. Jeśli postawimy sobie pytanie, na które mamy tylko dwie odpowiedzi – “tak” albo “nie”, to możemy uniknąć komplikowania. I wcale nie jest mniej ciekawie. Ta droga, chociaż tak prosta, była jedną z najpiękniejszych przygód mojego życia. Kieruję te słowa również do osób, które narzekają, że nie mogą nigdzie wyjechać. Przygodę macie pod nosem. To tylko kwestia myślenia.
To było osobiste wyzwanie, ale jak widać, można to łączyć z pomaganiem inny. Nie trzeba być księdzem czy pracować w PCK, żeby działać na rzecz potrzebujących. Pisaliście, że jestem wielka czy dobra. Jestem tak samo dobra, jak i zła. Pseudonim, który sobie wybrałam ma symbolizować tę dwuznaczność. Boska bywam, jak mi się uda ubrać dwie te same skarpetki. Bliżej mi do Kary, ale nie trzeba być świętym, aby zrobić coś dla innych. Bywam wredna i chamska. Czasami postępuję bardzo egoistycznie. Jak ktoś mi zajdzie za skórę, to nie ma Boskiej. Wszyscy tacy jesteśmy. Mamy swoje lepsze i gorsze momenty. Niezależnie od tego, czy wierzymy w Jezusa czy w elfy, to powinniśmy sobie pomagać, bo oni tylko czasami do nas zaglądają, a tak na co dzień jesteśmy zdani na siebie. Wznosimy swoje prośby do góry, a czasami po prostu trzeba ja skierować na boki. Zapytać kogoś, czy nie może pomóc i uwierzcie mi, że możecie być naprawdę zaskoczeni odpowiedzią albo źródłem oferty. Kolega mojej babci wysłał mi wiadomość ze swoim numerem telefonu, tylko po to, żebym mogła do niego zadzwonić, jak będę chciała zawrócić. Powiedział, że przyjedzie po mnie o każdej porze.
Moim celem była pomoc podopiecznym fundacji “Na ratunek”, ale nie spodziewałam się, że będę pomagać też na inne sposoby. Okazało się, że moja wytrwałość motywowała ludzi. Dostałam wiadomości o ich przedsięwzięciach i cieszę się, że mogłam być motorem napędowym do działania. Wiem, że parę osób ma w planach podobne zbiórki i trzymam kciuki za powodzenie. Ja naprawdę nie uważam, że zrobiłam coś wyjątkowego. Nie jestem lekarzem, który wynalazł lekarstwo na raka czy matką, która walczy o życie swojego dziecka. Ja tylko przebierałam nogami. Każdy to może zrobić. Na koniec mam dla Was kilka porad praktycznych. Jeśli ktoś wpisze w google “jak dojść do Wrocławia”, to wyskoczą mu moje porady.
1. Przede wszystkim polecam tekst Łukasza Supergana, o tym jak wytrzymać dłuższą wędrówkę. Przeczytałam go zaraz przed wyjściem i jego metoda kamieni milowych bardzo mi pomogła. Na początku myślałam cały czas o tym, żeby dojść do Wrocławia i wzbudzało to moje obawy. Potem podzieliłam te 200 km na dni, a każdy dzień na części. Skupiałam się tylko na danym odcinku i było mi o wiele łatwiej. Wkręciłam się w to tak bardzo, że dopiero szóstego dnia dotarło do mnie, ile kilometrów już przeszłam. Takie nastawienie jest kluczem do przetrwania długiego dystansu.
2. Mam patent na odciski! Niestety dowiedziałam się o nim w połowie drogi, ale zastosowałam go i uniknęłam kolejnych. Należy nałożyć dwie skarpety. Jeśli już macie odcisk, to nie polecam tych małych plastrów z kwasem, bo zazwyczaj nie zakryją nawet połowy. Żelowe plastry (np. compeed) naprawdę dają radę.
3. Chodzenie po Polsce różni się tym od chodzenia po górach, że nie mamy pierwszeństwa i musimy ustępować samochodom. Lepiej rezygnować z ruchliwych dróg, ale czasami polne ścieżki prowadzą naookoło. Polecam chodzenie wzdłuż torów (nie na torach!), ale trzeba być przygotowanym na brak ludzi, wysokie trawy i kamienie. Podróż wzdłuż torów do Brzegu była szybsza, ale na drugi dzień miałam już dość i wróciłam na normalną trasę.
4. Mapę najlepiej mieć wydrukowaną, a nie polegać na nawigacji w telefonie. GPS strasznie żre baterię i potem zostajemy bez żadnych wskazówek.
5. Należy uważać na kleszcze i po każdym dniu w trawie dokładnie się obmacać. Niestety jeden dziad wbił mi się w kolano, ale dostałam antybiotyk przeciw boleriozie i wszystko powinno być ok.
6. Zawartość plecaka najlepiej ograniczyć do minimum. Po kilku dniach wysiadły mi własnie plecy, chociaż wzięłam tylko niezbędne rzeczy. Moje absolutne must have: wygodne buty z amortyzacją, kamizelka odblaskowa i mp3.
7. Rozgrzewkę należy robić również po marszu, gdyż dzięki temu unikniemy zakwasów. Czasami strasznie mi się nie chciało, bo po całym dniu wysiłku, marzyłam tylko o tym, aby odpocząć, ale zmuszałam się do tego rozciągania i było warto. Na drugi dzień mięśnie mnie nie bolały.
8. Pamiętajcie, że to głowa rządzi nogami, a nie na odwrót. Czasami możemy być zdziwieni, że jesteśmy w stanie jeszcze coś z siebie dać. W ciężkich chwilach najlepiej szukać motywacji własnie w głowie. Kiedy chciałam się poddać, zawsze myślałam o tych dzieciakach, które mają bardziej pod górkę niż ja, a mimo to walczą.
Całą drogę dedykuję właśnie im. Dzieciakom, które muszą codziennie pokonywać długie dystanse, a nikt ich na to nie przygotował. Dziękuję za naukę siły i pokory. Jestem z Wami całym sercem.
Dziękuję wszystkim, którzy wykupili moją drogę i tym, którzy udostępniali, pisali i nagłaśniali. Dalej nie mogę się nadziwić, jak wędrówka jednej osoby mogła się przerodzić w zbiorowy akt dobroci. Jeszcze wrócimy do tematu pomagania i mam nadzieję, że razem coś wspólnie podziałamy. Wszystkie rozdane kawałki drogi znajdziecie w tym albumie.