Niezmiernie ciężko odpowiada mi się na pytania typu “co ci się najbardziej podobało w Ameryce?”, bo ta podróż ma dla mnie sens tylko w całości. Ciężko mi ją pokroić na kawałki i powiedzieć, że ten czy tamten dzień był dla mnie najważniejszy, bo moim głównym celem było poznanie tego kraju, a to oznacza również dotykanie brzydkich i niepolecanych zakątków. Czasami porzucałam wycieczkę do jakiegoś “must see” na rzecz wyprawy do supermarketu. Nigdy bym nie powiedziała, że dzień, w którym dostałam mandat w Teksasie uważam przez to za stracony. Ciężko mi też ocenić, czy warto odwiedzić to lub tamto miejsce, bo dla mnie całą atmosferę czynił sam fakt, że ja tam jestem. Z drugiej strony może właśnie dlatego tak bardzo mi się podobało i na wszystko potrafiłam spojrzeć jak na jeden z cudów świata. Może tak właśnie powinniśmy podchodzić do każdej podróży? Nie szukać niedociągnięć i “ale to nie wygląda jak na zdjęciu” tylko zapalić się na samą myśl, że dotarliśmy i macamy, macamy własnymi rękami.
Całe życie oglądając filmy, seriale, teledyski, zdjęcia ze Stanów zastanawiałam się, czy tam jest tak naprawdę. Teraz już nie muszę. Wiecie jak fajnie ogląda mi się teraz amerykańskie seriale, kiedy łapię nieśmieszne wcześniej żarty albo jak bardzo się podniecam faktem, kiedy pada nazwa jakiejś małej miejscowości, a ja wiem, wiem gdzie to jest! Kiedy przyjechałam do domu z lotniska w telewizji leciał jeden z westernów Johna Forda. Spojrzałam na ekran i od razu poznałam – Monument Valley. Ja też tam byłam i nawet bawiłam się (sama ze sobą, a jakoś nie czuję się żałośnie) w szeryfa. Nie wiem, czy ktokolwiek uwierzy w moje polecenia po tym wstępie, w którym oświadczyłam, ze podobało mi się wszystko, ale…zresztą sami zobaczcie. Można trasę objechać swoim autem, ale nie polecam, jeśli macie zwykłe auto osobowe, bo ja się zagrzebałam w piasku i musieli mnie ludzie z tarapatów ratować. Na szczęście jestem samotnie podróżująca kobietą, więc zawsze ktoś zechce pomóc.
Monument Valley leży na terenie należącym do plemienia Navajo (wskazówka praktyczna: nie honorują karty rocznej do parków narodowych) i jest to największy rezerwat w Ameryce Północnej. Wciągnęłam się w temat Indian, ich kultury, historii i wierzeń i kiedy odwiedzałam ten park zależało mi bardzo na porozmawianiu z kimś, kto wychowywał się w rezerwacie. Nie ma jednak dostępu do centralnego miejsca, w którym żyje plemię, a w Monument Valley przeważają oczywiście turyści. W okolicznych miasteczkach można obserwować uwspółcześnione osiedla Indian, ale obraz ten jest dosyć smutny – dużo rozpadających się domów, zaniedbanych gospodarstw. Na parkingu w drodze powrotnej zaczepiło mnie kilku przedstawicieli plemienia, którzy próbowali wyłudzić ode mnie pieniądze na alkohol. “Ja jestem człowiekiem Navajo. Ja jeżdżę na koniu, a Ty jesteś bogata. Daj mi 5 dolarów”. Nie tak sobie wyobrażałam kontakt z tą kulturą. Wyjechałam stamtąd trochę niepocieszona, zaczytując się w książce o legendach i mitach amerykańskich plemion, myśląc, że już nigdy nie usłyszę ich ze źródła.
W Arizonie moja hostka zabrała mnie na kolację do swoich znajomych z Arabii Saudyjskiej, którzy poczęstowali nas sziszą. Ten wspólny rytuał palenia tak mi się spodobał, że prawie całą noc przesiedziałam na balkonie, rozmawiając z ludźmi. Złapałam dobry kontakt z jedną dziewczyną i przegadałyśmy pół nocy o jej chłopaku, z którym niedawno zerwała (nam się wydaje, że jesteśmy tacy od siebie różni, a jakoś wszyscy mamy te same problemy). Po kilku godzinach dopiero zaczęłyśmy rozmawiać o tym, skąd jesteśmy, co robimy. I nagle ona wyskakuje: ja jestem z plemienia Navajo! Chyba jakiś bizon zaczarowany mi ją zrzucił z nieba. Przegadałyśmy drugie pół nocy o tym, jak spychana na bok jest kultura rdzennych Amerykanów w Stanach i niestety moje obawy się potwierdziły. Kilka raz mnie to uderzyło, że kiedy próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej o wydarzeniach z tym związanych, nikt nic nie wiedział. Nadaremnie zjeździłam parę kasyn, szukając tzw. pow wow (tutaj znajdziecie piękne zdjęcia), czyli tanecznych występów plemion. Nie wiecie, jaki był mój żal, kiedy owa koleżanka zadzwoniła do mnie, kiedy byłam już w Kalifornii z zaproszeniem na jedną z takich uroczystości! Jeśli wrócę do Stanów, to będzie rzecz, w której po prostu muszę uczestniczyć i polecam Wam wziąć to pod uwagę przy tworzeniu własnych list “must see america”.