Home » ISLANDIA » POLSKA » Lekcja islandzkiego dla Polaków: akcent na luz

Lekcja islandzkiego dla Polaków: akcent na luz

Wyprowadzka na Islandię miała na mnie ogromny wpływ i zmieniła mnie w wielu kwestiach, a niektóre z nich dostrzegam dopiero po powrocie. Przede wszystkim nabrałam dystansu do siebie i innych. Zaraziłam się islandzkim luzem na tyle, aby teraz mieć problem z nerwówką, jaka panuje w Polsce. Kocham swój kraj, ale ilość hejtu mnie przeraża. Bluzganie Owsiaka, pretensje o pogodę do rządzących czy skandaliczne zachowanie młodzieży na spotkaniu z Anną Grodzką sprawiają, że zastanawiam się, co z nami jest nie tak. To jest jeden z tych skutków ubocznych podróżowania, bo prawdopodobnie wcześniej wyglądało to tak samo, ale ja uznawałam to za stały element każdego społeczeństwa. Ciężej mi zaakceptować takie zachowanie po roku życia w kraju, w którym wszystkie wymienione sytuacje nie miałyby nigdy miejsca.

Kilka dni temu wybrałam się do lekarza i prawie zostałam stratowana przez ludzi czekających w kolejce za to, że mam niższy numerek niż oni. Dyskusja na ten temat trwała chyba z pół godziny, a ludzie własnym ciałem zaczęli blokować drogę do gabinetu. Poziom złej energii w tej poczekalni sięgał sufitu. Kiedy wybuchnęłam głośnym śmiechem, to wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej, bo wyglądali jak walczące ze sobą dzikusy. Nawet mieli nastroszone czupryny, bo to było bardzo wcześnie rano. Ta sytuacja uświadomiła mi, że tęsknie nie tylko za Islandią, ale również za jej mieszkańcami.

Przypomniało mi się, jak zaraz po przyjeździe na Islandię, miałam problem z przelewami i próbowałam to załatwić w banku, a obsługa tylko wzruszała ramionami. Oni nie wiedzą, co się stało i patrzą na mnie ze zdziwieniem, kiedy pytam, kto ma wiedzieć. Islandczyk zaakceptowałby pierwszą odpowiedź, a jeśli nie to pracownicy banku mają jeszcze w zanadrzu drugą, która rozwiewa wszystkie wątpliwości: “coś się zepsuło”. Na początku ciężko to przełknąć i człowiek już się rozpędza do małej awanturki, ale nagle się okazuje, że nikt nie podchwytuje zdenerwowania. Nie ma nikogo, kto by odpyskował czy rozumiał, jak ważna jest ta sytuacja. Pani w banku jest tak miła i spokojna, że po którymś z kolei pobycie zaczynasz wierzyć w to, że nie ma się czym przejmować.

Wychodzę więc z propozycją, aby wszystkich malkontentów wysłać na Islandię. Wrócą odmienieni, uwierzcie. Zastanawiam się tylko, kto miałby za to płacić. Jeśli Minister Zdrowia czyta ten wpis, to apeluję o taką narodową kurację. Tymczasem możecie swoim marudnym  znajomym podsyłać wersję demo. Oto podstawowe zasady islandzkiego akcentowania życia:

My, ludzie, nie mamy władzy nad wszystkim

Na Islandii jest takie powiedzenie: “Jak ci się nie podoba pogoda, to poczekaj 5 minut”. Oni nie narzekają na warunki atmosferyczne, bo wiedzą, że nie mają na to wpływu. Mimo tego, że przez kilka miesięcy żyją w ciemnościach, a zima trwa prawie cały rok, wciąż należą do najszczęśliwszych narodów na świecie. Z szacunkiem podchodzą do zawirowań pogody i nigdy nie słyszałam, aby Islandczycy mieli pretensje do rządu, że coś zamarzło. Natura jest potężniejsza zarówno do PKP, jak i od władz. To, że znaleźliśmy kilka sposobów na jej poskromienie nie oznacza od razu, że mamy nad nią pełną kontrolę. Pogódź się z pogodą, a przestanie ci ona przeszkadzać. Naprawdę w Polsce nie jest tak źle, jak Wam się wydaje.

Przestrzeń 

2013-06-28 19.57.19

W filmie dokumentalnym “Heima” wokalista zespołu Sigur Rós opisując swój naród, mówi o przestrzeni. Moim zdaniem to jest słowo klucz, które powinno zastąpić wyświechtany slogan “tolerancja”. Na Islandii ludzie dają sobie przestrzeń i nie są skorzy do wchodzenia z butami w czyjeś życie. Dlatego akceptowanie drugiego człowieka, takim jakim jest, przychodzi im w sposób naturalny. Marsz równości na Islandii nie jest tylko świętem homoseksualistów, ale wszystkich ludzi. Islandczyka nie obchodzi, czy jesteś gejem, chodzisz w futrze latem czy żyjesz bez ślubu. To jest twoja sprawa albo raczej – to jest twoja przestrzeń.

Niech każdy robi, co chce

W filmie “Reykjavik 101” jest taka wymowna scena, w której bohater zapytany o to, czym się zajmuje, odpowiada, że niczym. Oczywiście nie jest to obnażanie Islandczyków z lenistwa, ale pokazanie, że tam możesz się zajmować, czym tylko chcesz. Nawet jeśli komuś może się wydawać to absurdalne. Ty wybierasz. Nikt nie wmawia ci, że człowiekiem sukcesu będziesz, zarabiając grubą kasę i chodząc w garniturze. Możesz być muzykiem, na którego koncerty przychodzi kilka osób. Dopóki będziesz to robił, nawet rząd wesprze cię zasiłkiem. Na Islandii nie ma sztywnych podziałów na zawody. Znana piosenkarka pracuje w lumpeksie, a specjalista od marketingu piecze wieczorami bułki w piekarni. I nikt nikogo nie ocenia i nie klasyfikuje ze względu na to, co robi. To uwalnia ich od sytuacji, w której jeden na drugiego patrzy z góry albo dyskwalifikuje kogoś do robienia pewnych rzeczy.  W Polsce jest jakaś ogromna potrzeba sztywnych definicji i wpychania ludzi do worków. A potem boli nas, że ktoś z worka obok odniósł sukces w naszej dziedzinie. Jak on mógł startować w tych zawodach, skoro nie pasuje do definicji?! Zapraszam do Reykjaviku – miasta, którego burmistrzem jest komik, mający swój zespół i przebierający się czasami za kobietę.

Porażka jest sukcesem

W książce “Geografia szczęścia” autor odwiedza kraje, które są uważane za najszczęśliwsze na świecie. Przyjeżdża również na Islandię, gdyż zajmuje ona wysoką pozycję w tym rankingu. Rozdział ten ma tytuł “Szczęście jest porażką”. Jeśli komuś się nie powiodło, to znaczy, że próbował. I trzeba go za to podziwiać. Ludzie sukcesu i ci, którzy ponieśli porażkę są na tym samym szczeblu drabiny. Zarówno jedni, jak i drudzy, mają swoje wady i zalety. Mam wrażenie, że w Polsce sukces jest stawiany na tej samej półce, co ideał. Dlatego być może dziwi nas, że aktorki mają cellulit czy rozwodzą się. Ukrywanie porażek i naświetlanie sukcesów prowadzi do mylnego wyobrażenia, że ludzie, którzy coś osiągnęli są idealni. Łatwiej jest próbować ze świadomością, że porażka to nie jest coś wstydliwego.

Współpracuj albo giń

Jest taka teoria, która mówi o tym, że ludzie w krajach o chłodniejszym klimacie są bardziej skorzy do współpracy. Przez wieki byli zmuszeni zdobywać pożywienie w trudnych warunkach i nauczyli się, że łatwiej jest to osiągnąć w grupie. Potem słucham tego coveru “Say my name” w wykonaniu dwóch islandzkich artystów  i w głowie pojawia się mnóstwo innych, pięknych piosenek, które powstały przy współpracy islandzkich artystów. Rynek muzyczny jest idealnym przykładem tego, jak oni potrafią ze sobą współdziałać. Tam jest normą, że jeden perkusista gra w kilku zespołach, wokalista ma trzy rożne projekty, a na co dzień jeszcze grają razem. Może mi się nie podobać muzyka, którą tworzy zespół, ale jak będzie taka potrzeba, to pożyczę mu sprzęt czy zajmę się oprawą muzyczną na koncercie. Życzyłabym sobie, żebyśmy więcej współpracowali, a mniej gnili.

Chyba sobie wydrukuję ten post i podsunę zdenerwowanym paniom przy następnej wizycie w przychodni.

6 thoughts on “Lekcja islandzkiego dla Polaków: akcent na luz

  1. [siadają w kąciku] No tak, my Polacy, zbyt często jesteśmy strasznie marudnym narodem. Tak bardzo, że nawet zdając sobie z tego sprawę trudno jest całkiem się z tej cechy wyleczyć. Tym bardziej zdecydowanie popieramy ideę wysyłania na Islandię jako leku nań. Może nawet sami się kiedyś w końcu tam wyślemy i może nawet rzeczywiście jeszcze mniej skłonni do narzekania będziemy 🙂
    Gin&PT

    1. U mnie poziom narzekania znacznie spadł, więc polecam. Chociaż czasami sobie pomarudzę o tym, że inni narzekają. Islandczyk by to miał po prostu gdzieś. Pozdrawiam Polaków, którzy są pozytywni i chcą dobrowolnie jechać na Islandię. Ja mogę robić za przewodnika! Zgłaszam się, Pani Minister, halo! Mam już chętnych.

  2. Karino, piszesz potwornie czytelnie dla mojego tego czegoś, jedni nazywają to duszą ale to jakoś dziwnie brzmi.
    Dzięki, jejku mi się ciężko czyta.. ale te Twoje wpisy to miód.

  3. Ja tak właśnie znudzony, trochę zawiedziony kłótniami i blogerskimi wojenkami, w poszukiwaniu inspiracji uciekam ostatnio w zdjęcia z Islandii, muzykę i książki (“Geografię szczęścia” kupiłem wyłącznie dla tego rozdziału) – dobrze robi wskoczenie na chwilę w zupełnie inny klimat.

    1. Maciek, to na następnej prezentacji dla blogerów zaserwuj im zdjęcia i filmiki z Islandii! Niech i oni zrobią kilka głębokich wdechów.

      Ps Chodzą słuchy, że “Samaris” się wybiera do Polski.

Leave a Reply

Your email address will not be published.