Filadelfia to miasto, które “kocha z wzajemnością”. Taki ma pseudonim, ale mówię Wam szczerze, że poczułam sympatię ze strony miasta i jego mieszkańców. Zatrzymałam się u pary artystów, którzy mieszkają i pracują w Filadelfii. Jovannę poznałam w ciekawych okolicznościach na Islandii. Ona pojechała do bardzo małej miejscowości Blondus (północ Islandii), aby wziąć udział międzynarodowym projekcie artystycznym, a my odwiedzaliśmy to miejsce z okazji koncertu Domowych Melodii. Jovana i jej znajomi przyszli na koncert, a gdy po wszystkim usłyszeli nasze rozmowy na temat tego, że nie mamy dzisiaj gdzie spać, zaprosili nas do siebie. Mieszkali w dużym budynku, który kiedyś służył za szkołę i panował tam trochę przerażający klimat. Na ścianach wisiały czarno-białe zdjęcia uczniów, których setki oczu wlepiały się w nas, gdy zasypialiśmy. Mnie najbardziej zainteresowały znaki Wikingów, które artyści porozwieszali na ścianach. Myślałam o nich, kiedy rozmawiałyśmy o tamtym budynku w Blondusie. Zrobiłam wtedy zdjęcie temu z nich, który miał się najbardziej przydać w naszej podróży bez noclegów. Jakie było moje zdziwienie, kiedy Jovanna wyciągnęła kilka haftów z islandzkimi znakami i zaproponowała, aby wzięła jeden na drogę. Wybrałam ten, który oznacza “ochronę”. To jest dziwne, ale powiem Wam, że już kilka razy w tej podróży było tak, że to, o czym pomyślałam, spełniało się. Dostaję nawet ostrzeżenia jeśli ma się coś nie stać! Kiedy musiałam wziąć taksówkę na autobus, który było o 4 nocy, już poprzedniego dnia czułam, że ona nie przyjedzie. I nie przyjechała! Potem myślę o tym, że muszę w końcu znaleźć jakiś basen i dać odpocząć kościom po tych długich posiedzeniach w autobusie i okazuje się, że na osiedlu, na którym mieszkam jest basen (czujecie to? basen na osiedlu – marzenie mojego dzieciństwa!). I takich sytuacji jest mnóstwo. Wierzę, że mam nad sobą jakąś magiczną ochronę w tej podróży.
Miałam więc zapewnione ciekawe towarzystwo, a że moja koleżanka miała akurat wolne i mogła się ze mną włóczyć po mieście. Przyjemnie było odpocząć od pilnowania drogi i zastanawiania się, co jeszcze zobaczyć. Nie chciałam zatapiać się w historyczną stronę miasta, bo wiedziałam, że czeka mnie to w Waszyngtonie. Chodziłyśmy więc po osiedlu, szukając kolorów i dziwnych form.
Powiem Wam szczerze, że trochę się bałam tego podróżowania “po ludziach”. Ciągle trzeba rozmawiać w obcym języku, nie wiadomo jak ktoś cię przyjmie, czy nie będziesz się krępować, nudzić z tymi osobami i tym podobne. Do tej pory tylko jedną noc spędziłam w hotelu, a resztę na gościnie. Na co dzień jestem raczej samotnikiem, szczególnie unikającym tłumów (a tłum według definicji A. Warhola, w którym rozkochuje się coraz bardziej podczas tej podróży, to ponad 3 osoby). Zdecydowanie bardziej wolę towarzystwo kilku osób, gdzie naprawdę można skupić się z kimś na rozmowie, a nie tylko rzucać gadkami typu “gdzie pracujesz,skąd jesteś” . Mimo, że poznałam już sporo nowych osób w krótkim czasie, to są to właśnie spotkania jeden na jeden, które pozwalają mi skupić się na konkretnej osobie.
Piszę o Filadelfii, ale właśnie wyjechałam z Memphis (sorki, sama za sobą nie nadążam), gdzie rozmawiałam nad sensem życia z moją kuzynką (jedne z tych nocnych rozmów do 4 w nocy). Ona jest z wykształcenia matematykiem i opowiadała mi o znaczeniu liczb. Nie jestem w stanie Wam przybliżyć całego wykładu, bo połową by umknęła. Poczekam, aż wyda książkę. Jednak powiedziała coś, co idealnie oddaje moje podróżowanie po Stanach. Mianowicie to, że każdą liczbę można podzielić na różne inne liczby i każdą rzecz na różne drobne kawałki. Aby zrozumieć całość trzeba zawsze złożyć wszystkie kawałki. Podobnie jest w życiu. Jeśli naprawdę chcemy poznać sens życia i zakumać, o co w tym wszystkim chodzi musimy być otwarci na różne zdania, opinie, religie, teorie, bo mając tylko nasz własny kawałek w ręku daleko nie zajdziemy.
Dzięki temu, że poznaję na swojej drodze różnych ludzi, czuję, że lepiej poznaję ten kraj. Mogę obserwować Amerykę od środka i składać wszystkie elementy do siebie. Jednego dnia rozmawiam z nauczycielem na temat systemu szkolnictwa w Stanach, a drugiego włóczę się po ogródkach działkowych z artystką i rozmawiamy o sztuce. Spotykam republikanów i demokratów, przeciwników i zwolenników broni, zamożnych i biednych, emigrantów i klasycznych Amerykanów, gejów i homofobów. I każdy pokazuje mi swoją Amerykę.
Ogródki działkowe wracają do mody! Tutaj nie ma miejsca, aby każdy miał swoją działkę, więc sąsiedzi tworzą wspólne ogródki, gdzie sadzą sobie warzywa i zioła. Byłam na kolacji u koleżanki Jovany, która dodała świeżych ziół do swoich dań prosto z przydomowego zagajnika.
Mam nadzieję, że nie pogniewacie się jeśli zburzę Wasze dziecięce wyobrażenie o przyczepie z lodami, ale można u nich kupić narkotyki spod lady. Podobno kiedyś wieszano buty na skrzyżowaniach, przy których dochodziło do takich zakupów, ale teraz dzieciaki robią to już chyba tylko dla zabawy, bo wiszące trampki widziałam na prawie każdym nowojorskim skrzyżowaniu.
Byliśmy też w lumpeksach, w których można upolować naprawdę tanie ciuchy. Ja nic niestety nie mogę kupić, bo mam za ciężki plecak i musiałam zostawić część ciuchów w hotelu…
Poszłyśmy też do pobliskiego Muzeum Pizzy. Muzeum jest interaktywne. Mają iPada, na którym są zdjęcia sławnych ludzi z pizzą.
Naoglądałam się tyle pizzy, że potem wszędzie ją widziałam. Powiedzcie, że też to widzicie na poniższym obrazku? Włoski market, gdzie piłyśmy kawkę i jadłyśmy włoskie słodkości. I na koniec przyszła pora na mój ulubiony element Filadelfii – mozaiki.
Z Magicznym Ogrodem na czele. Jakbym miała na tym etapie wybierać najpiękniejsze miejsca w USA to ten mozaikowy zakamarek na pewno trafiłby do czołówki. Jeśli kiedyś będę miała dom, to jedną ścianę sobie taką walnę. A co!
Nagrałam też dla Was wideo z wyjścia na wrotki. To była jedna z tych rzeczy o której pomyślałam i się spełniła. Okazało się, że w tym dniu moja gospodyni ma zaproszenie na imprezę z okazji wydania książki, która organizowana jest na “roller skating rink”.
A to mój gospodarz, śpiewający amerykańskie piosenki na moją prośbę. Dalej nie mogę uwierzyć, że oni nie znają Kelly Family!
Po Filadelfii pojechałam do Waszyngtonu i zrobiłam tam tylko jedno zdjęcie – Białego Domu Pokręciłam się miedzy tymi wszystkimi ważnymi budynkami, popatrzyłam na ludzi smażących się w garniturach i stwierdziłam, że wolę chodzić po ogródkach działkowych.