Kilka dni temu wrzuciłam moje nieudane selfie na fejsbunia i Art zapytał mnie w komentarzu, dlaczego właściwie podróżuje sama. Pytanie dotyczące podróżowania w pojedynkę słyszę chyba najczęściej, więc postanowiłam zawrzeć swoją odpowiedź w tym wpisie i rozbudować temat o inne aspekty tego zagadnienia. Pamiętam, jak kilka lat temu oglądałam wywiad w telewizji z aktorkami, które jeżdżą po świecie w pojedynkę i myślałam sobie, że on muszą udawać, że im się to podoba, bo to po prostu niemożliwe. Rozumiem więc każdego, kto ma takie podejście, ale to jest chyba jedna z tych rzeczy, których trzeba po prostu spróbować, aby się przekonać. Druga sprawa, że albo to kochasz albo nienawidzisz.
Dlaczego podróżuje sama?
To nie jest tak, że podróżowanie w pojedynkę jest moją misją, ostatecznym postanowieniem, którego będę się trzymać za wszelką cenę. Priorytetem jest dla mnie podróż, a dopiero potem, jak i z kim. To już chyba takie uzależnienie, wewnętrzna potrzeba, która każe ci uciszyć głód, niezależnie od tego, w jaki sposób to zrobisz. Dopiero kiedy zaczęłam podróżować zrozumiałam, że naprawdę nie potrzebne ci jest nic oprócz tej ogromnej chęci zrobienia czegoś. Nie jest to prawda objawiona, bo wszyscy wokoło powtarzają “jeśli czegoś bardzo chcesz…”, ale dla mnie to jest coś więcej niż chęć. To jest ten moment, w którym chęć zaczyna być wewnętrznym przymusem. Kiedy nie ma innych opcji, a przynajmniej Ty ich nie widzisz. Albo to zrobisz, albo po tobie. Nie znajduję lepszego porównania jak nałóg. Czy narkoman znajdzie wymówkę, aby nie dać sobie w żyłę? On zrobi wszystko, aby skołować działkę. Czy on się zastanawia: dać sobie w żyłę samemu czy z kimś? Nie, on myśli tylko o tym, jak osiągnąć cel. Ja mam tak samo i myślę, że wiele osób podróżujących zgodzi się ze mną. Dlatego tak męczące są pytania o finansowanie podróży, które słyszy się na chyba każdej podróżniczej prezentacji. Ludzie, patrzcie na nich jak na ćpunów – zrobią wszystko, aby na te podróże zarobić – a wtedy przestaniecie pytać, skąd wziąć na to pieniądze. Ja miałam do USA jechać z kimś, ale miesiąc przed dowiedziałam się, że ta osoba nie może mi towarzyszyć i mimo, że sytuacja trochę się skomplikowała, ani przez chwilę nie pomyślałam, aby zrezygnować z wyjazdu. To nie jest desperacja, to jest determinacja.
Druga sprawa to kwestia osobowości i jeśli chcesz się wybrać w taką podróż, to naprawdę musisz się głęboko zastanowić, czy Ty się do tego nadajesz. To jest motywujące, że inni tego dokonali i pewnie dasz sobie radę, ale czy będziesz w tej podróży szczęśliwy? Są rzeczy, które weryfikują się w trakcie, ale podstawowe sprawy można przeanalizować na miejscu. Ja jestem introwertykiem, a co za tym idzie, dla mnie 3 osoby to już tłum. Kiedyś udawałam, że duże imprezy i posiadanie miliona znajomych to mój żywioł, ale po latach doszłam do wniosku, że lepiej się czuję w mniejszych grupach lub sam na sam z książką. Dla mnie samotność nie jest problemem, a wręcz napędza mnie do tworzenia i uruchamia moją kreatywność. Ja, gdybym pojechała w taką podróż z grupą znajomych, to pewnie skończyłabym w psychiatryku, ale jeśli jesteś ekstrawertykiem i ładujesz swoje baterię, spędzając czas z ludźmi, samotna podróż może być męczarnią. Moim zdaniem przed tak długą wyprawą, trzeba się bardzo dobrze zastanowić nad osobą, z którą się w nią wybiera. Czy jesteś w stanie spędzać z nią 24 godziny na dobę? Czy macie podobny pomysł na zwiedzanie? Ta podróż była dla mnie bardzo osobista i miała być moim alternatywnym życiem w Stanach, gdybym się tam urodziła. Rezygnowałam z niektórych atrakcji turystycznych na rzecz doświadczania codzienności i skupiałam się na swoich osobistych odczuciach. Jeśli ma się tak konkretny plan na dane miejsce, to człowiek nie chce iść na kompromis. Nie po to tu przyjechałam, aby rezygnować ze swoich planów. Samotna podróż daje ci wolność wyboru: drogi, miejsca, aktywności. I znowu jesteś ćpunem – chcesz mnie wszystko dla siebie. Jestem teraz ze znajomymi na Chorwacji i mam przyjemność z tego wyjazdu, ale to jest zupełnie inny rodzaj podróży oraz inny jest też jej czas.
Czy Ty się nie nudzisz sama? Czy nie przeszkadza ci to, że nie masz z kim dzielić pięknego widoku?
Tak jak wspominałam – wszystko zależy od typu osobowości. Ja zazwyczaj pracuję sama, piszę w samotności, a najlepsze pomysły wpadają mi do głowy właśnie w takich chwilach. Nie przeszkadza mi to, że nie mam się do kogo odezwać przez kilka godzin, a jak już zaczyna, to po prostu gadam do siebie. Nie jestem żadnym odludkiem. Nie lubię poznawać nowych ludzi, to prawda, ale uwielbiam poznawać ciekawych ludzi. I prawda jest taka, że w podróży solo poznaję się tych ludzi mnóstwo. Już to powtarzałam kilka razy przy różnych okazjach, ale to było moje największe odkrycie i zaskoczenie tej wyprawy. Pamiętam, że przed wyjazdem planowałam przeczytać 20 książek i napisać chociaż ze dwie. Starałam się ograniczyć do minimum noclegi w motelach, więc spałam u rodziny, znajomych, znajomych znajomych, couchsurferów, a ci ludzi towarzyszyli mi na co dzień, więc jak się nad tym zastanowię, to mniej czasu spędzałam sama ze sobą niż na co dzień w Polsce. Czasami było tak, że mój gospodarz szedł w dzień do pracy, a ja włóczyłam się sama po mieście, ale wieczory spędzaliśmy razem. Gdy trafiałam do kogoś na weekend, to zazwyczaj ta osoba poświęcała mi cały swój czas. Zdarzało się, że osoba, która odwiedzałam nie pracowała albo miała urlop. Różnie z tym wspólnie spędzonym czasem bywało, ale miałam to szczęście trafiać na tak cudownych ludzi, że zawsze starali się pokazać mi coś ciekawego w okolicy i zapewnić rozrywki. Bardzo często ten piękny widok dzieliłam z tymi osobami, bliższymi i dalszymi. No i przecież mam Was! Po to założyłam tego bloga, aby dzielić się swoimi przeżyciami z innymi ludźmi i często to Wasze słowa ratowały mnie od popadania w czarną dziurę. Dziękuję za towarzystwo!
I te rozmowy… Spotykałam na swojej drodze tak różnych od siebie ludzi: demokratów i republikanów, gejów i homofobów, białych i czarnych, nielegalnych imigrantów i Rdzennych Amerykanów, ateistów, chrześcijan i mormonów, młodych i starych, rodziny i singli, studentów i emerytów. Moim celem było poznanie kraju, w którym się urodziłam od podszewki. Wystarczająco długo moją opinię o nim czerpałam z książek i filmów. Chciałam się dowiedzieć, jakie jest codzienne życie, co oni sądzą na temat polityki, broni, religii. Jak postrzegają swój kraj i co myślą o Europie oraz jakie są ich prywatne historie. Domyślacie się, że zadawanie takich pytań wiążę się z długimi rozmowami i miałam takich interesujących dyskusji w swojej podróży bardzo dużo. Czasami nawet z przypadkowymi ludźmi, poznanymi w autobusie czy na stacji.
To tylko część osób, które poznałam w Stanach i to z nimi spędziłam większość swojego czasu. Teraz żałuję, że nie robiłam zdjęć też osobom, z którymi moja droga przecięła się tylko na kilka godzin w jakimś środku lokomocji, ale którzy prawdopodobnie zaczepili mnie tylko dlatego, że byłam sama. Miejsce koło mnie nigdy nie było zajęte dla konkretnej osoby i właśnie to puste siedzenie jest dla mnie takim symbolem samotnego podróżowania. Czasami siedzisz sam, ale zazwyczaj siedzi ktoś obok, tylko te osoby zmieniają się co jakiś czas, a wraz z nimi historie, które opowiadają. Jeśli chcesz wsiąknąć w dane miejsce, jedź sam.
Czy Ty się nie boisz tak sama?
Jasne, że się boję i już się Wam do tego przyznałam, ale nie jest to na tyle silne, aby mnie powstrzymać od podróżowania. Powodów jest kilka, ale głównie dlatego, że nie jest to uczucie, które towarzyszy mi cały czas. Przed wyjazdem hamuje zazwyczaj ten strach irracjonalny, bo przecież nie wiemy jak tam jest i co nas spotka. Czego się boimy? Boimy się tego, że coś się może stać, ale jeśli po przyjeździe w dane miejsce nic złego nas nie spotyka, to ten strach powoli odchodzi. Tak było w moim przypadku. Po przyjeździe do Chicago parę osób mi mówiło o tym, jakie to jest niebezpieczne i dostałam nawet lekkiego ataku paniki, bo do tej kumulacji negatywnych emocji doszło jeszcze ogólne zmęczenie organizmu po przylocie i zmianie czasu. Najbardziej bałam się więc w miejscu, które było teoretycznie najbezpieczniejsze dla mnie. Jeśli nic złego się nie dzieje, człowiek nie jest w stanie być spięty i bać się non stop. Zwyczajnie zapomina o tym, bo dzieje się tyle dobrych i fajnych rzeczy, że pozytywne emocje zaczynają brać górę. Kolejna ważna rzecz to przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. Ja bym się nawet pokusiła o stwierdzenie, że w podróży bardziej dbam o siebie niż w Polsce. Nie chodzę sama po nocy, co zdarzało mi się nie raz w Krakowie czy innym polskim mieście. Jestem ostrożna i każdą sytuację analizuję pod kątem bezpieczeństwa, co dzieje się już właściwie automatycznie. Zawsze miałam przy sobie gaz pieprzowy. Przed zwiedzaniem miast w Stanach dowiadywałam się, których dzielnic powinnam unikać. Rezygnowałam z nocowania u samotnych mężczyzn.
Dla mnie czynnikiem niwelującym strach było również…zmęczenie. Czasami trafiałam w autobusach na podejrzane towarzystwo, ale byłam tak padnięta, że miałam ich gdzieś. Kiedy utknęłam w nocy na dworcu autobusowym gdzieś w Teksasie, przysiadła się do mnie grupka młodocianych pseudo gangsterów i zaczęła mnie zaczepiać wybrednymi tekstami. Byłam tak padnięta, że ziewałam im w twarz. Po jakimś czasie dali sobie spokój. Wtedy do mnie dotarło, że jedyne co może zrobić samotna kobieta w takim starciu, to zignorować przeciwnika. Na szczęście nie spotkało mnie nic bardzo niebezpiecznego, ale sprawdziłam wiele razy ten trik i jest dobry na tyle, aby odeprzeć głupie czy agresywne zaczepki samców. Ja za każdym razem jak się znajduję w niepewnej sytuacji to albo zaczynam ziewać, albo udaję, że jestem głucha/nie znam języka. Chamskie pyskowanie w takim przypadku nie wchodzi w grę, bo nigdy nie wiesz, na jakiego świra możesz trafić, bycie miłą zostaje odebrane jako zaproszenie do czegoś więcej, a trzęsienie portkami nakręca jeszcze bardziej. Taki pseudo-gangster zakłada, że się będziesz go bała, ale jak go wytrącisz z tego schematu groźny facet-zlękniona dziewczynka, to sam nie będzie wiedział, jak się zachować. No bo co on może powiedzieć do głuchoniemej albo śpiącej? Prosty trik, ale dzięki stosowaniu go przez 3 miesiące uwolniłam się od sytuacji, w których powinnam się bać. To nie znaczy, że nie mogło mi się coś stać, ale strach a zagrożenie to są dwie różne sprawy, bo ja się bałam wiele razy, a nic złego mnie nie spotkało.
Jak macie jeszcze jakieś pytania, to piszcie na submit@karaboska.com. Mam otwartą gorącą linię, a ostatnio nawet do mnie Zbigniew Wodecki zagadał.
Dziękuję za podzielenie się przemyśleniami :)Bardzo są mi bliskie.
Ze swojego doświadczenia samotnych podróży, malutkich i większych, wiem, że pojedynczy podróżnik jest jak wolna cząsteczka tlenu (czyli O2), ma dwie “łapki” wolne i dzięki temu łatwo wchodzi w reakcje ze spotkanymi osobami.
piękne porównanie 😉 do tlenu. zgadzam się w 100 procentach;-)
Dziękuję pięknie 🙂