Czasami mnie najdzie, żeby mówić tak po prostu i wtedy właśnie nie mogę znaleźć słów. Jak mogły tak zniknąć, wyprać się, skoro już dawno wyblakły? Jeszcze je miałam przed chwilą między uszami, prawie chwyciłam jedną w locie, ale wpadły do tunelu i ześlizgnęły się po gardle, utykając na końcu języka. Owinęły się w kubki smakowe jak w ciepłe koce i grożą, że zostaną tam do zimy. Boję się, że przymarzną i nigdy nie znajdę już tych słów, które kłują w sercu, ale zejść na palce nie chcą. Nie chcą być znalezione. A takie prostaki, wydawałoby się. Nikt ich nie może zabrać, bo przecież zaraz po wypowiedzeniu, wrócą z powrotem między uszy, będą się dobijać od ścian i wołać ?echooooo?. Może łyżeczką je wygrzebać? Poprosić czule? Wykaszleć z bezsilności? Przecież ja wiem, że one tam są i że chcą wyjść, też wiem. Mają coraz większe wymagania i chcą być sparowane ze znaczkami na klawiaturze, a ja siedzę i nie mogę dobrać do żadnego z nich odpowiednich liter. To bordowe uczucie idzie dla mnie w parze tylko ze słowem ?kormotnik?, ale co mi z tego, kiedy nawet ja tego nie rozumiem? Zazwyczaj wylatują ze mnie jak motylki i cieszą się świeżym powietrzem, osuszają pyszczki, strzepują poprzyklejane do skrzydeł resztki obiadowe. A teraz? nie chcą się urodzić. Wspinają się po przewodzie oddechowym, ale nie z zamiarem wyskoczenia razem z wydechem, ale po to tylko, aby rzucić się z powrotem w przepaść. Jedyna szansa na to, że je wyrzygam z tego szarpania. Larwy, nie słowa.
super foto!