Kraków czy Warszawa?

polska_wies

Ci z Was, którzy chociaż przez jakiś czas mieszkali za granicą, znają na pewno ten spór. Kiedy obcokrajowiec pyta, które miejsce w Polsce należy odwiedzić, zazwyczaj pojawia się człowiek, który będzie przekonywał do tego, że stolica jest najwspanialszym miejscem w kraju (całuję znajomych z Warszawki) oraz jego oponent, który zwabia na Wawel (to ja!). Zazwyczaj ten drugi uważa, że Warszawa jest brzydka i nie ma tam, co robić (to nie ja).

Kilka dni temu wpadłam na chwilę w góry, odwiedzić wioskę, która dawno temu skradła moje serce i pomyślałam sobie, że powinniśmy naszych znajomych kierować właśnie w takie miejsca. Na pewno każdy z Was ma taką wieś, rodzinne miasteczko, do którego nie zaglądają turyści i ani Wy, ani nikt innym im tego pomysłu nie podsuwa. Pamiętam, że kiedy zaczynałam jeździć do Ochotnicy, znajomi pytali mnie: “ale po co? Przecież tam nic nie ma!” (podobne komentarze słyszałam, jadąc na Islandię). Wtedy nie wiedziałam, co im odpowiedzieć. Jednym z pozytywnych skutków dłuższego pobytu za granicą jest to, że po powrocie patrzysz na swój kraj i wszystko wydaje się piękniejsze, bardziej wyjątkowe. Teraz już wiem, co im odpowiedzieć:

Kraków czy Warszawa to miejsca, które są podobne do innych europejskich miast. Tym, co nas naprawdę wyróżnia jest wieś i powinniśmy ją promować na równi z miastem. Sama nie wiem, dlaczego to miasta są naszą wizytówką i wabikiem na turystów, podczas gdy prawdziwa wyjątkowość naszego kraju leży gdzieś na zadupiu. Sama miałam w planach napisać post o Krakowie, ale znalazłam w sieci tyle artykułów na temat tego, co można robić tam przez weekend, że nie widzę sensu się powtarzać. Od dzisiaj zamierzam przekonywać każdego, kto będzie się wybierał do naszego kraju, aby chociaż na chwilę wyskoczył na wieś. Ochotnica Dolna to miejsce, które wygrywa dla mnie z każdym miastem w Polsce.

Robienie masła (wiem, że nie wygląda to tak seksownie jak na teledysku “My, Słowianie”) zamiast stania w godzinnej kolejce do kasy.

polska_wies2

Wypasanie krowy w baletkach zamiast przymierzania kolejnych butów w galerii handlowej.

IMG_3971

Opiekowanie się wyklutymi kurczakami zamiast wizyty w Mc’Donalds.

IMG_3943

Wiatr we włosach na quadzie zamiast spoconej pachy w tramwaju. IMG_3904

Grzebanie w ziemi zamiast w życiu znajomych.

IMG_3948

Leżenie na łące zamiast stania w korku.

IMG_3960

Darmowa natura zamiast płatnych klubów.

polskie_gory_gorc gorc gorce

Wiem, że “A Ty?” na końcu tekstu jest obiektem drwin, ale kurde, mnie naprawdę interesuje, co Wy o tym sądzicie, czy też macie takie miejsca i gdzie one się znajdują. Nie lubię gadać sama do siebie, więc dajcie znać, co o tym myślicie.

Muzyka islandzka z Björk

Mój poprzedni post “Muzyka islandzka bez Björk”  spotkał się z dużym zainteresowaniem (dzień dobry, jestem post. cześć, a ja zainteresowanie) i trafił nawet do audycji w radiu Konin. Chciałam w tym wpisie zebrać kilka ciekawych islandzkich wykonawców, żeby pokazać, jak dużo mieści się w worku “muzyka islandzka”. Koncert, który odbył się kilka dni temu w Harpie przypomniał mi, że to od Björk rozpoczęła się moja przygoda z Islandią. Przyjaźń z osobą, która otworzyła mi drzwi mojego pierwszego mieszkania w Reykjaviku zaczęła się dawno temu rozmową na gadu-gadu o  “Medúlli” . Nie mogłam jej pominąć w drugim zestawieniu, ale żeby tradycji stało się zadość, to nie wspomnę o Sigur Rós.

Björk

Tej Pani przedstawiać nie trzeba, ale moim zdaniem pobyt na Islandii jest kluczem do zrozumienia w pełni jej twórczości. Pamiętam, że kiedy ją odkryłam, nie mogłam się nadziwić, skąd ona bierze pomysły na teksty, stroje, teledyski. Dużo było we mnie dziwnych, powykręcanych myśli, a mało potwierdzenia z zewnątrz, że jest to jak najbardziej w porządku. Bjork była pięknie dziwna i tym przyciągała najsilniej. Na Islandii wszystko stało się dla mnie jasne. Bjork jest przesiąknięta swoim krajem do kości. Jedyne, co ją wyróżnia to uroda (też myśleliście, że tak właśnie wyglądają Islandczycy?). Jej stroje naprawdę nie odróżniają się bardzo od tego, co normalne Islandki noszą na co dzień (cekiny!). W teledyskach pełno jest lawy, wrzącej wody i ognia, czyli wszystkiego czym jest ziemia, na której się wychowała. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jeziorko w centrum Reykjaviku, przy którym Brzózka często przesiaduje, w głowie od razu zaświeciło “to tutaj wymyśliła łabędzi strój!”. Na Islandii zaczęłam odkrywać jej muzykę na nowo i bawić się w odszukiwanie islandzkich powiązań. Ten teledysk jest dla mnie kwintesencją jej islandzkości.

I shuffle around the tectonic plates in my chest

Páll Óskar

Może to niektórych zdziwi, ale Björk nie jest na Islandii wielką gwiazdą. Niektórzy dowiadują się o jej sławie dopiero, kiedy pojadą za granicę i każdy ich pyta, czy ją znają. Prawdziwą divą islandzkiej muzyki jest balansujący na granicy kiczu Páll Óskar.

John Grant

Ten Pan przyleciał z Hameryki, ale jego twórczość jest mocno związana z Islandią, a poza tym kocham go miłością ogromną, a ten post mimo że o muzyce, to tez o kochaniu. Swoją drugą płytę John nagrywał w Reykjaviku prze współpracy z islandzkimi artystami. Jest kochany w tym kraju, a na jego koncerty ciężko się w ogóle dostać. W tej piosence swojego głosu użyczyła Sinéad O’Connor.

Low Roar

Jak już udało mi się niepostrzeżenie wcisnąć jednego Amerykanina (sssss), to sparuję do z jego krajanem, któremu również dobrze zrobiła przeprowadzka na Islandię. Niedawno gościł w Polsce, a jego najnowszy teledysk jest dziełem Polaków. Tych połączeń między naszymi krajami jest więcej niż Wam się wydaje. Teledysk obejrzycie koniecznie, bo jest żenial!

Ólöf Arnalds 

Z ploteczek mogę Wam powiedzieć, że jest to przyjaciółka Björk, która lubi imprezować i ma dużo dziurawych ubrań. Ale jest przeurocza i słucham jej często mimo, że sugeruje mi, aby nie jechała do Stanów.

Ásgeir

Od rana słucham tej piosenki. Słońce świeci mocno, a te dźwięki dodają wykrzyknik do wiadomości o dobrym weekendzie. O talencie tego Pana świadczy również jego wykonanie “Wrecking Ball”.

Prinspóló

Ostatnio głośno u nas o miłości Islandczyków do polskich wafelków. Gunnar zwiedza Polskę, blogery pieką serniki. Nic w tej historii nie jest przesadzone, a dowodem na to jest fakt, że Islandczyk nazywa tak zespół.

Pascal Pinion

Wspominałam ostatnio o Samaris. Jedna z wokalistek tego zespołu podśpiewuje sobie z na boku z siostrą i całkiem ładnie im to wychodzi. Facebook mi powiedział, że mają być w Polsce na festiwalu Halfway w Białymstoku, ale z tego samego źródła wiem, że organizatorzy mają jakieś problemy i nie wiadomo, czy koncerty się w ogóle odbędą.

Emiliana Torrini

Być może znacie jej muzykę, ale nie wiecie, że wykonuje ją Islandka. Emiliana zaśpiewała piosenkę “Gollum’s Song” z Władcy Pierścieni oraz jest autorką numeru, który pojawił się w kilku spotach reklamowych. Warto ją śledzić na Facebooku, bo często wrzuca fajne zdjęcia z Islandii.

Mammút

Na koniec zespół, którego nie kojarzyłam wcześniej, ale warto się z nim zapoznać, gdyż w tym roku zgarnął dwie nagrody – za najlepszy utwór oraz za płytę roku. Przedstawiam Was sobie:

Mam nadzieję, że ta dawka muzyki nastroi Was przed weekendem i będziecie fałszować po barach islandzkie kawałki. Udanego!

Wywczas na Islandii

podroz_Islandia Islandia staje się coraz bardziej popularnym kierunkiem, a wnioskuję to po ilości pytań, które dostaję od znajomych i czytelników. Zebrałam to w całość i przedstawiam Wam kilka porad dotyczących wycieczki na Islandię. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania, to zapraszam do komentarzy, bo wtedy będzie to widocznie również dla pozostałych. Oczywiście pewne rzeczy zmieniają się, jeśli chodzi o okoliczności. Ceny, pogoda i dostępność tras są różne zimą i latem. Większość osób wybiera się na wyspę w sezonie wakacyjnym, więc moje porady dotyczą ok. 2 tygodniowej wycieczki w sezonie letnim (maj-sierpień). Jeśli ktoś wybierze się zimą, musi być przygotowanym, że w niektóre miejsca po prostu nie dojedzie (takie sytuacje zdarzają się jeszcze w kwietniu). Więcej informacji o pogodzie znajdziecie tutaj.

Ile to kosztuje?

Mediafun zrobił fajną rozpiskę kosztów jego wyprawy. Wszystko jednak zależy od tego, w jaki sposób chcemy podróżować. Jeśli zdecydujemy się na wjazd w głąb wyspy (co Maciek słusznie poleca), to potrzebujemy samochodu z napędem na cztery koła, a to znacznie zawyża koszt całej eskapady. Wszystko zależy do nas, ale moim zdaniem rozmowę z Islandią można zacząć od 3 tysięcy na osobę, przyjmując, że nie jest to samotna wycieczka. Przy dwóch osobach też trzeba bardzo oszczędzać. Najdroższe jest wypożyczenie samochodu, więc im więcej osób ma się na niego złożyć, tym lepiej. Zawsze można poszukać dodatkowego towarzysza podróży na grupach np. Away from home. Istotny jest również czas na jaki go wypożyczamy. Islandię można objechać dookoła w 2-3 dni, ale ja polecam opcję 6-7 dni. Wtedy można na spokojnie zobaczyć większość atrakcji.

Podaję Wam, ile kosztowała mnie tygodniowa wycieczka w lipcu.

Samochód/całość – 1600 zł

Paliwo/całość – (nie powiem Wam dokładnie, ile przejechałam kilometrów, ale objechaliśmy całą wyspę, zbaczając po drodze na kilka półwyspów i wylewając trochę paliwa do wora:))) – 800 zł.

Jedzenie/osobę – 250 zł. Zakupy robimy w Bonusie (logo ze świnką). Jedzenie nie wychodzi bardzo drogo, więc nie ma potrzeby brać ze sobą konserw z Polski. Lepiej zaoszczędzić, lecąc tylko z bagażem podręcznym.

Przyjmując, ze upolowaliście bilety w okolicach tysiąca (jak to zrobić?), to nawet przy dwóch osobach zmieścicie się w tych 3 tysiącach.

Nocleg

Nocleg to chyba najdroższa sprawa. Islandia jest malutka, a turystów z roku na rok coraz więcej. W niektórych miasteczkach są tylko 2-3 hotele. Sprawdzałam ceny na ten sezon i średnio wychodzi ok. 300 zł za dwuosobowy pokój, więc śpiąc w hotelach musimy doliczyć tysiąc złotych na osobę. Ilość miejsc jest ograniczona, więc trzeba dokonywać rezerwacji dużo wcześniej. Na liczcie, że pomoże Wam couchsurfing, gdyż w małych miejscowościach ciężko jest znaleźć chętnych, a i w samym Reykjaviku nie jest to takie proste, gdyż Islandczycy niechętnie wpuszczają do swoich domów. Jeśli już szukasz noclegu w stolicy, to pisz głównie do mieszkających tam obcokrajowców. Dobrze sprawdzają się też booking.com i airbnb, ale to chyba jak wszędzie.

Przy niskim budżecie jest to coś, z czego musicie zrezygnować. Nie jest to jakiś wielki problem, gdyż w lecie jest naprawdę wystarczająco ciepło, aby spać w namiocie. Tylko błagam weźcie namiot, który nie ma na dole wywietrzników, bo będziecie je musieli izolować paczkami naczosów (true story). Na Islandii można się rozbić właściwie wszędzie. Jest to ogromny luksus, bo ze względu na to, że jest jasno, to podróżujesz i zwiedzasz, do której masz siły, a jak już postanawiasz, że chcesz iść spać, to po prostu zatrzymujesz samochód się i się rozbijasz.

Transport 2013-07-14 17.40.03

Najtańszą opcją jest podróżowanie na stopa. Ja próbowałam tylko raz i nie wyszło, ale podobno stałam w bardzo złym miejscu. Znajomi twierdzą, że Islandia jest idealnym krajem do podróżowania na kciuka. Na pewno nie grozi Wam tam żadne niebezpieczeństwo, więc można bez obaw wsiadać do samochodu. Jednak to własny transport daje nam największą wolność i wolałabym zrezygnować z noclegów niż z samochodu. Na Islandii jest wiele zakamarków, ukrytych miejsc i basenów, a nie zawsze są one na liście naszych kierowców. Najtańsze wypożyczalnie samochodów to Sadcars, Compare i prowadzona przez Polaków – Panther. Ja najbardziej polecam skorzystanie ze strony Carrenters, przez którą swoje auta wypożyczają prywatne osoby. Można znaleźć auto za dużą niższą kwotę (o 100-200 zł/dzień) a już na pewno większe i wygodniejsze w tej samej cenie, co w wypożyczalni. Transakcja odbywa się za pośrednictwem portalu, więc jest to całkowicie bezpieczne. Korzystałam i nie było żadnych problemów.

 Dodatkowe opłaty

Na Islandii nie ma opłat za większość atrakcji, gdyż jedziemy tam obcować z naturą, a nie zwiedzać muzea. Podobno mają wprowadzać opłaty za wejście na najbardziej popularne tereny, ale na razie większość piękności jest za darmo. Odradzam wydawania pieniędzy na wycieczki typu oglądanie zorzy czy rejs z wielorybami. Drogie to strasznie, a i nie wiadomo, czy Wam się poszczęści.

W Reykjaviku można się przejść na pchli targ (czynne w weekendy) i spróbować za grosze islandzkich specyfików: rekina czy suszonej ryby. Wejścia do większości klubów są darmowe, a piwo kosztuje ok. 25 zł (to już lepiej sobie kupić wódkę na lotnisku). Tradycyjny islandzki sweter można upolować taniej w sklepie Czerwonego Krzyża (na głównej ulicy Reykjaviku) albo na wspomnianym pchlim targu.

Aha, i WSZĘDZIE można płacić kartą. Nie ma potrzeby wymieniania wcześniej złotówek na korony, które nie wszędzie można w Polsce kupić.

Trasa

Nie musicie zabierać ze sobą mapy z Polski, bo lepiej sprawdzają się mapki poszczególnych terenów, które dostaniecie w każdym centrum informacji. Zresztą na Islandii bardzo ciężko się zgubić samochodem. Ustalając trasę tygodniowej wycieczki, raczej pomijamy Fiordy Zachodnie i interior, więc poruszamy się tylko drogą nr 1. Jest mnóstwo miejsc, które warto zobaczyć i polecam zbaczać z głównej drogi, nawet w słabo oznaczone dróżki, bo można tam znaleźć coś fajnego. Kilka z tych miejsc opisałam na blogu. Jedziemy z Reykjaviku na południe:

1. Złoty Krąg – gezjery i wodospady.

2. Gorąca rzeka w Hverager?i.

3. Jeden z najpiękniejszych wodospadów – Seljalandfoss.

4. Ukryty basen przy drodze nr 242 (tych basenów szukajcie wszędzie, bo jest ich sporo na Islandii – pytajcie miejscowych)

5. Plaża Vik, na której Bjork kręciła teledysk do “Who is it?”.

6. Laguna Jökulsárlón i cały Park Narodowy Skatefell.

7. Fiordy Wschodnie to dużo małych, portowych miasteczek, ale najpiękniejszy na wschodzie jest dla mnie odcinek drogi dojazdowej do Sey?isfjör?ur. Zróbcie to dla mnie i nie omijajcie tej trasy! IMG_8562

IMG_8570

droga_islandia

8. Północ to drugie największe miasto – Akureyri oraz jezioro Mývatn i jaskinie “Gry o tron”.

9. Jest tam też więcej półwyspów, na które warto zajechać, chociażby po to, żeby zobaczyć foczki. Tylko najlepiej zapytać się kogoś wcześniej, jaka jest tam droga, bo na Vatnsnes prawie rozwaliłam auto (dziura na dziurze).

10. Potem są Fiordy Zachodnie – najbardziej dzikie miejsce na Islandii. Mało turystów tam zagląda.

11. Wracając do Reykjaviku, można jeszcze zahaczyć o półwysep Snaefellsnes.

To taka skrócona lista, bo jest jeszcze mnóstwo wodospadów, wiosek, pustkowi, które mogłabym polecać, ale myślę, że po drodze na nie wpadniecie. Przy drogach często są jakieś niepozorne znaki i warto sprawdzać, do czego one prowadzą. Najważniejszą poradę zostawiłam na koniec:  podroz_islandia

Droga jest lekarstwem

droga-Islandia Kiedy postawiłam przed sobą wyzwanie przejścia pieszo do Wrocławia, kierowałam się intuicją. Mój mózg nie pracował wtedy tak, jak powinien. Głównie dlatego, że znajdował się w dupie, ale o tym już Wam opowiadałam. Samo wyzwanie było potrzebne, aby znaleźć w sobie motywację do działania, mimo ogólnego poczucia bezsensu. Jednak to droga okazała się kluczowa – zarówno w znaczeniu przenośnym jako dążenie do celu, ale także w sensie fizycznym jako przemierzanie konkretnej odległości. Marzenie o fizycznym pokonywaniu drogi stało się celem i wybawieniem, chociaż myślę, że punkt kulminacyjny nadejdzie, kiedy zacznę przebierać nogami.

Podczas planowania tej trasy, zaczęły mnie nachodzić pewne zwątpienia. Przez ostatni tydzień dużo o tym myślałam. Zastanawiałam się, czy znajdę noclegi, czy się nie pogubię i czy w ogóle dam radę fizycznie. Już popadałam w czarną otchłań tych rozmyślań, kiedy zdałam sobie sprawę, jakim luksusem jest świadomość, że mogę się poddać. Co by się stało, gdybym nigdzie nie poszła? Nic. Świat się nie zawali. Ja nie umrę. Niestety nie każdy może sobie pozwolić na taki wybór. Są ludzie, którzy mają dużo cięższy dystans do przejścia, a na starcie zostali postawieni przymusowo. Ja mogłam dostosować wyzwanie do swoich możliwości. Wiedziałam, że nad morze na pewno nie dojdę, bo nie mam na to czasu ani kondycji. Wybrałam opcję w miarę bezpieczną, ale nie każdy ma taką w swoim zestawie.

Chciałam Was zachęcić do dwóch rzeczy. Po pierwsze do korzystania z tego luksusu, jakim jest podejmowanie wyzwań. Leczenie się drogą. Samotna wędrówka nie jest niczym strasznym i jeśli potraktujemy to jak kurację, to możemy wiele na tym zyskać. Często podróże kobiet w pojedynkę są postrzegane jako niebezpieczne i niewskazane. Ja uważam, że samotna wędrówka mogłaby być przepisywana zamiast tabletek. To dobry sposób na depresję czy inne problemy. Spójrzmy na samotną wędrówkę jak na coś, co leczy, a nie szkodzi. Chciałabym zebrać dowody na słuszność tej tezy i każdy Wasz głos będzie pomocny. Napiszcie proszę (komentarz, mail, wiadomość na Facebooku) swój dowód na to, że droga jest lekarstwem.

Druga sprawa jest taka, że są ludzie, którzy nie mogą sobie wybrać, czym się wyleczą. Potrzebują konkretnych lekarstw – bardzo drogich specyfików, których nie da się kupić za lajki. Jeśli to jest moja świecka pielgrzymka, to potraktujcie to jako ofiarę. Będę zbierać na lekarstwa dla podopiecznych wrocławskiej fundacji “Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” (w dniu startu akcja ruszy na siepomaga.pl). Uważam, że wysyłanie małych istot w tak ciężką przeprawę jest cholernie niesprawiedliwe. Nie można się nigdzie od tej decyzji odwołać. Jedyne, co mogę zrobić, to dołożyć się do wspierania ich w tej wędrówce.

PS Wszystkim, którzy wchodzą na mojego bloga z hasła “jaka jest największa kara boska” lub “co uchroni przed karą boską”, szczególnie zachęcam do wspierania akcji. Gwarantuję, że to na pewno złagodzi kary za Wasze przewinienia!

Potrampkowe przemyślenia

Gdynia_trampki

W weekend byłam nad morzem i uczestniczyłam w Trampkach, czyli spotkaniu podróżujących kobiet. Pojechałam tam właściwie bez żadnych oczekiwań. To był pierwsza edycja, więc nie mogłam sprawdzić opinii z poprzednich czy zapytać kogoś, kto już w tym uczestniczył. Dopiero niedawno okazało się, że do Stanów jadę sama, więc nie zdążyłam się jeszcze do końca oswoić z tą sytuacją. Decyzję o tym, że jadę mimo wszystko podjęłam już dawno, ale wciąż nie kupiłam biletu. Często słyszałam, że to niebezpieczne jechać kobiecie w samotną podróż, więc potrzebny mi był inny punkt widzenia.

Warsztaty motywacyjne, które rozpoczęły spotkania to coś zupełnie nie dla mnie, ale jeszcze nigdy nie wyszłam zadowolona ze spotkania coachingowego, więc można się było tego spodziewać. Koło mnie siedziała młoda dziewczyna, która notowała z wypiekami na twarzy każde zdanie, więc na pewno było sporo osób, które na tym skorzystały. Same warsztaty nie przypadły mi do gustu, ale bardzo podoba mi się zamysł zapraszania na takie imprezy ludzi spoza branży podróżniczej. Z chęcią posłuchałabym psychologa, który opowiada o tym, jak sobie radzić z kryzysem w samotnej podróży lub nawet ludzi z innych dziedzin (mechanik, który uczy, jak zmienić koło w samochodzie?). To jest coś nowego i mogłoby również wejść w program innych imprez podróżniczych.

Potem na scenie pojawiła się Ola z 8 stóp. Nie będę opisywać wszystkich prezentacji, ale to było jedno z najlepszych wystąpień. Nie miałam zamiaru w tym uczestniczyć, bo jest to blog o podróży z dziećmi, co mało mnie obecnie interesuje. Jednak jak usłyszałam zdanie wstępu: “Podróżuje z rodziną, bo nie lubię ludzi”, to wiedziałam, że ta kobieta powie coś ciekawego. Do tej pory w poszukiwaniu inspiracji do mojej podróży nawet nie pomyślałam, aby zaglądać do dzieciatych. Okazało się, że oni zjechali całe Stany, a na ich blogu znalazłam dużo ciekawych opisów. Jak powiedziała Ola – oni nie układają swojej wyprawy pod dzieci. Zwiedzają to, co uważają za godne zobaczenia i bardzo podoba mi się to podejście. Właściwie to z tej prezentacji wyciągnęłam bardzo dużo dla siebie, chociaż jej sposób na zwiedzanie świata różni się od mojego.

Drugiego dnia miksowałam zwiedzanie Gdańska, zajadanie się babeczkami i słuchanie prezentacji. Trzeba było za każdym razem walczyć z tłumem, aby zdobyć jakieś miejsce. Ciągle przybywali nowi ludzie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że taki spędy są potrzebne. Najwięcej ludzi przyszło posłuchać Anity – organizatorki całego zamieszania. Anita zjechała samotnie Amerykę Środkową i jej historia dodała mi odwagi, żeby nie rezygnować z mojej wyprawy. Wiecie, jak się słucha osoby, która przemierzała kraje uznawane za niebezpiecznie i mówi o tym z uśmiechem i pewnością w głosie, to człowiek nawet nie musi się dopytywać, czy warto.

Na koniec wystąpiła Marzena Filipczyk i jej prezentacja jest moim zdaniem esencją tego typu spotkań. Słyszałam zarzuty, że te spotkania dyskryminują mężczyzn. Panowie są mile widziani i było ich trochę na sali, ale jednak kobieca tematyka dominowała. I bardzo dobrze. Podróżowanie kobiet różni się w wielu kwestiach i Marzenia opowiadała o szczegółach tych różnic. Skupiała się na tym, jak kobieta musi być ubrana w Iranie, jak radzić sobie z podrywem w krajach islamskich czy chociażby jak się tam wysikać. Moim zdaniem ta wiedza jest o wiele cenniejsza dla samotnie podróżującej kobiety niż relacje “co zobaczyć, gdzie pojechać” i nie zawsze pojawia się ten aspekt na innych imprezach podróżniczych.

Na koniec takie przemyślenie ogólne, które zbudowałam na podstawie kilku wystąpień. Podróżowanie kobiet wcale nie jest niebezpieczne i nie można się od razu nastawiać na gwałty. To chyba Marzena właśnie powiedziała, że podróżowanie w pojedynkę jest tak samo ryzykowne jak życie w pojedynkę. Często słyszę takie pytanie “a co Ty tam będziesz sama robić?”. No właśnie dokładnie to, co robię teraz. A druga rzecz jest taka, że człowiek w podróży nie jest wcale samotny. Ciągle spotyka na swojej drodze ludzi i czasami jest nawet tak, że spokój znajduje dopiero w pokoju hotelowym. Kobieta nie narzeka na brak towarzystwa, a do tego każdy jej chce pomóc. Wychodzi na to, że ma łatwiej w podróży! Na Trampkach usłyszałam mnóstwo historii potwierdzających tę tezę. Trzeba być rozważnym i pewne rzeczy sobie darować np. chodzenie po nocy czy wyzywające ubrania, ale jeśli będziemy przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa możemy ze spokojem kupować bilet, co ja właśnie idę uczynić.

Już dawno zrezygnowałam z cykania fotek na imprezach masowych. Jedyne zdjęcie, jakie mam z tego wyjazdu – związane z tematyką kobiecą – to nóżki z gdyńskiej wystawy. Zdjęcia z wydarzenia są na fanpage’u Trampek i tam też znajdziecie więcej informacji o prelegentkach i kolejnych edycjach, w których polecam brać udział.

Czy morze pomoże (od pomagać)

zdjęcie 3

Planowałam dokończyć wczoraj wpis o podróżowaniu po Islandii, który tworzę już chyba od miesiąca. Chciałabym, aby był kompletny i zawierał jak najwięcej praktycznych informacje dla ludzi, którzy wybierają się tam na wycieczkę i chcą wiedzieć, za ile jest bułka oraz gdzie wypożyczyć samochód. Jednak internet w Polskim Busie był wolniejszy niż moje myśli, a one zaraz po przebudzeniu potrafią poruszać się z prędkością sylaba na minutę. Nie dało się, więc stwierdziłam, że opublikuję wpis po powrocie. Przysiadłam teraz na chwilę w kawiarence, aby napić się kawy i naszła mnie ochota, żeby do Was napisać. Ten post będzie zawierał śladową ilość praktycznych informacji, ale bardzo chcę Wam wysłać pocztówkę znad morza.

zdjęcie 2

Wymówką dla mojego wyjazdu do Trójmiasta jest Spotkanie Podróżujących Kobiet. Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało, ale tak naprawdę chciałam po prostu bez analizowania spakować się i pojechać gdzieś. Wczoraj przed wyjazdem czułam to podekscytowanie i chęć pomalowania rzęs. Stroiłam się na autobus jak na randkę! I mimo, że dupa bolała od siedzenia w jednym miejscu, ludzie w autobusie marudzili nad uchem, a dzieci gadały bez sensu to tak naprawdę nie przeszkadzało mi to. Cieszę się, że jestem nad morzem, ale ten dzień, który zajęło mi dojechanie tutaj nie uważam za stracony. Lubię sam proces docierania do celu i zajebiście się cieszę, że dalej to we mnie jest, bo tak naprawdę mogę jechać gdziekolwiek i być z tego powodu szczęśliwa.

Morze uspokaja. Trzeba uzupełniać brak wielkiej wody w organizmie. Przez rok jadałam ocean po kawałku i ciężko był czymś to zastąpić na Śląsku. Napycham się jodem i przyklejam trochę do podniebienia na zapas. Łatwiej się chodzi po dużym mieście, kiedy czuć tę rześkość w powietrzu. Przypominam sobie Gdynię, chodząc po omacku po mieście. Odkryłam dobry patent na zwiedzanie miasta. Stawiam na spontaniczność, więc na tym się opiera mój sposób. Kluczem wyboru drogi jest nazwa ulicy. Jeśli mi się spodoba, to skręcam w nią. Jeśli nie, to idę dalej. Spróbujcie kiedyś.

zdjęcie 1

Muszę uciekać, bo kuzynka na mnie czeka w Gdańsku. Sama nie wiem, co ja tutaj napisałam, ale cieszę się, że nie odłożyłam tego na “po powrocie”. Dzięki temu mogę Was serdecznie pozdrowić z Gdyni, a nie po Gdyni. Relacja z “Trampek” na fejsbuczku.

Sernik po islandzku

W piątek postanowiłam upiec sernik, który Islandczyk Gunnar pichcił niedawno w Dzień Dobry TVN (Edit: a potem się okazało, że pożyczył go od Pauli). Podaję Wam tutaj moją wersję przepisu, bo na ich stronie jest bardzo pobieżnie wyjaśnione, jak to ciasto zrobić, a to ma być przepis dla takich jak ja, co to muszą mieć od A do Z. Cała Polska już huczy o tym, że na Islandii kochają Prince Polo, więc jest ono podstawowym składnikiem tego wypieku. Powinien nim być również skyr – tradycyjny islandzki serek, ale my musimy szukać polskiego zamiennika.  price_polo_sernik
Składniki:
Biszkopt: 4 średnie wafelki Prince Polo, 4 jajka, 3/4 mąki pszennej, 3 łyżki mąki ziemniaczanej, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, pół szklanki cukru.
Masa serowa: 350 ml śmietanki 36%, 1 serek homogenizowany, 250 g serka naturalnego, 1 laska wanilii (cukier waniliowy), 1/3 szklanki cukru, 2-3 łyżki żelatyny.
Galaretka: 5 łyżeczek kawy rozpuszczalnej, 2 szklanki wody, 1/4 szklanki cukru, 2-3 łyżeczki żelatyny.

Zanim przystąpimy do pieczenia prosimy o pomoc Mamę, która pomoże uniknąć katastrofy w kuchni. Następnie przechodzimy do przygotowania biszkoptu.

Bierzemy 4 jaja. Oddzielamy białe od żółtego (powiedzcie, że też Wam to sprawia jakąś dziwną przyjemność!). Białka bijemy na pianę, puszystą oczywiście. W międzyczasie dodajemy cukier, a jak już się białe ubije, to żółtka i mąkę z proszkiem do pieczenia. Wafelki kroimy na kawałeczki, trochę podjadając. Wsypujemy do ciasta i całość przelewamy do tortownicy. Nagrzewamy piekarnik do 170 stopni i pieczemy ok. 4o minut. Robimy zdjęcie, na którym nasza masa wygląda jak bigos i dochodzimy do wniosku, że fotografowanie jedzenia jest trudniejsze niż samo jego przyrządzanie.

sernik_islandzki_prince_polo

Zostawiamy tę myśl, gdyż musimy zająć się masą sernikową. Ubijamy śmietanę razem z mieszanką serka homo i naturalnego. Robiłam to na oko, ale ma być mniej więcej tyle sera, ile śmietany. Dodajemy cukier i wanilię. Na koniec żelatynka, żeby nam sernik zmężał. 2-3 łyżeczki zalewamy zimną wodą, podgrzewamy (tylko tak, żeby się nie zagotowała). Jak nam trochę ostygnie, to dodajemy do reszty. Masę wlewamy na biszkopt i już mamy dwa piętra ciasta. Ostatni level przed nami.

Na początku wydawało mi się, że kawa nie pasuje do tego zestawu, ale jej gorzki smak zrównoważył słodkość spodu. Dlatego jeśli macie zamiar ją zastąpić czymś innym, to polecam najpierw sprawdzić, jak to smakuje. Dobra, nie rozgadujemy się, tylko gotujemy pół szklanki wody w rondelku i rozpuszczamy w niej cukier. Kawę zalewamy gorącą wodą (1 i pół szklanki). Żelatynę rozpuszczamy w łyżce zimnej wody i odstawiamy na minutkę, dwie. Łączymy kawę, syrop cukrowy, żelatynę i mieszamy aż się rozpuści. Jak galaretka zacznie powoli tężeć, to wlewamy ją na zastygnięty ser (dużo czekania i stygnięcia przy tym cieście!). Efekt końcowy wygląda tak:

sernik_islandzki

Kompozycja tła nie jest przypadkowa. Biały wieszak ma podkreślać puszystość sera.

Żeby ciasto wyszło po islandzku, polecam słuchać muzyki, która kojarzy Wam się z wyspą. Ja wybieram “Domowe Melodie”, bo to zespół, który przypomina mi podróżowanie po Islandii. Pierwszy raz na żywo zobaczyłam ich właśnie tam i chyba już każdy koncert będzie przypominał mi występy w islandzkich kawiarenkach. Jeśli ktoś ich jeszcze nie zna, to polecam z całego serca. Nakarmcie swoich bliskich pysznym ciastem i dobrą muzyką!

Choć czasem nie jest lekko
I bolą stopy bose
Nie wiem, co będzie ze mną
Bo nie chcę już z powrotem

http://www.youtube.com/watch?v=wmx8yCb_0d4

Strach przed (nie)znanym

kopenhaga pokoje Siedzę spokojnie w samolocie (no dobra, niezbyt spokojnie, ale stwarzam pozory) i zastanawiam się jak jest ?wyrafinowany ? po angielsku. Nie mogę sobie przypomnieć, więc dochodzę do wniosku, że kiepsko z moim angielskim i chyba będę miała duży problem z komunikacją na początku. Nagle podchodzi do mnie młody Polak i mówi ?yyy..aaaa we seat? that?. Po pierwsze – co?! A po drugie ? ok, mój angielski jest w porządku.

Stoję na głównym placu w Kopenhadze i rozmawiam z kolegą (no dobra, to nie jest mój kolega, tylko chłopak, którego dopiero poznałam). Pracuje na rikszach, więc rozmawiamy o możliwościach zatrudnienia na rynku ulicznym. Podchodzi do mnie jego kolega (kiedy oni się poznali, to nie wiem),  przedstawia się, a na jego twarzy pojawia się ten szczodry uśmiech, typowy dla ludzi z dobrym sercem. Zaczyna się rozmowa, która wlewa miód w moje co- ja- tu- robię serce. On mi załatwi pracę i mieszkanie. Jak to? To już?

Piję kawę z nowym szefem, który uświadamia mi, że sprzedaż wody to skomplikowany zabieg, wymagający różnych sztuczek marketingowy. Pokazuję mi filmiki, które kręcił z ukrycia swoim pracownikom. Są przykłady tego, jak powinno się zwabiać klientów oraz to, co jest całkowicie zakazane. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że seks najlepiej sprzedaje.

Idę główną ulicą Kopenhagi i czuję coś zupełnie nowego. Mieszankę spokoju i strachu. Czy tak smakują początki? Kupuję sobie podstawowy kurs duńskiego. Strach powoli odchodzi i czuję ulgę.

Siedzę na łóżku i dumam nad tym, jak dziwny to był dzień. Wtem do mojego pokoju wchodzi policja. Nawet nie pukają, bo mają swoją parę kluczy! Legitymują się tak, jak to robią aktorzy na filmach (plakietki w ruch). Okazuje się, że kobieta, która mieszkała w tym pokoju przede mną, została okradziona przez swoje współlokatorki. Udowadniam im, że przyjechałam tu dzisiaj. Dziewczyna rzuca się na podłogę, wyrywając sobie włosy z głowy (dosłownie!), a panowie policjanci przeszukują mój pokój. Poznaję więc pierwszych Duńczyków. Są bardzo mili i przystojni.

Lubię patrzeć na ludzi, którzy rozmawiają w obcym języku i zastanawiać się, na jaki temat dyskutują. Czasami zapatrzę się za bardzo, a oni zaczynają być podejrzliwi, ale czerpię z tego ogromną przyjemność. Człowiek sobie nie zdaje sprawy z tego, ile w życiu przegaduje. Ile słów z siebie wypluwa. Po prostu siedzi i gada , gada, gada. Ciekawe w ilu procentach wyraża to co ma w głowie? Chyba za mocne to piwo, które wypiłam. Mój duński przyjaciel się nie odzywa, a ja zaczynam wątpić w to, że znajdę jakąkolwiek pracę w Danii. Czuję się obco. Próbuję to ukryć, chodząc po barach i udając, że mnie na to stać?

Od jakiegoś czasu staram się żyć tym, co tu i teraz. Rozmowa z Justyną przypomniała mi, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie dwa lata. Poruszałyśmy w niej temat strachu przed nieznanym, który blokuje nas przed dokonywaniem zmian w życiu. Ostatnio często o tym myślę i staram się dojść do sedna problemu. Dostaję od Was wiadomości, w których często pojawia się fraza “chciałabym, ale się boję”. Ja się bałam jak cholera, chociaż wyjeżdżałam do Danii – kraju, który uważany jest za bezpieczny. Mój wyjazd był spowodowany problemami finansowymi, więc trochę zostałam do tego zmuszona. To mnie popchnęło i sprawiło, że mimo strachu, wykonałam pierwszy krok. Chciałam Wam pokazać te notatki, bo tak wyglądały pierwsze dni mojego nowego życia, czego wtedy jeszcze nie byłam świadoma. I jak widzicie, bałam się i czułam się samotna. Jednak działo się tyle nowych rzeczy, że zajmowały moje myśli częściej niż wątpliwości. Życie pierdołami stoi. W nowym miejscu też pijemy kawę, robimy zakupy, zwracamy uwagę na przystojnych policjantów. To te drobnostki pomagają mi mniej bać się nowego miejsca. Teraz wyobrażam sobie, że tankuję paliwo na stacji w USA i jem hamburgera w McDonald’s. Wcześniej skupiałam się na szukaniu w sobie odwagi do wyjazdu. Niepotrzebnie. Nie znalazłabym jej w sobie nigdy, gdybym nie wyjechała. Pojechałam bez odwagi.

Kiedy pisałam ten ostatni akapit, pijąc piwo w kopenhaskiej knajpce, zagadał do mnie barman. Wskazał na dziewczynę  przy barze, mówiąc: Wiesz, że to też jest Polka? Dziewczyna siedziała z Dunką i rozmawiały po angielsku, więc wcześniej nie załapałam, że jest tutaj jakaś rodaczka. Poprosiły, żebym do nich dołączyła, a ja mogłam wreszcie zamknąć zasłonę dymną w postaci komputera. W sekundę zapomniałam o moich zmartwieniach i wątpliwościach. A z Kasią mam kontakt do dzisiaj i ostatnio, jak byłam w Kopenhadze nocowałam u niej, a ona karmiła mnie pysznościami, żebym głodna nie chodziła. Już nie jest nieznajomą przy barze, do której boję się zagadać. Wiem, że w nowych miejscach czekają na mnie inni ludzie, którzy też szukają kogoś z kim mogliby porozmawiać. A jak już ich znajdę, to pokażę im tek tekst i powiem: widzisz, od dawna chciałam Cię poznać.

I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie? (Witkacy)

Złoty Krąg

Na wyprawę dookoła Islandii potrzebne jest co najmniej kilka dni. Niektórzy wpadają na wyspę tylko na chwilę i nie mają możliwości wybrać się w taką podróż. Dlatego najbardziej popularną trasą wśród turystów jest tzw. Złoty Krąg. Wycieczka ta zajmuje jeden dzień i zawiera pakiet islandzkich atrakcji. To był mój dziewiczy wypad poza Reykjavik i pamiętam doskonale ten pierwszy łyk islandzkiej natury. Najpierw przeżyłam szok wynikający z tego, że przez pół godziny nie minął nas żaden samochód, a potem siedziałam zapatrzona w krajobrazy za oknem. Są główne atrakcje przy których się zatrzymujesz, ale tak naprawdę wszędzie jest coś do podziwiania. Dlatego tak ciężko jest prowadzić samochód, podróżują po Islandii, bo zamiast obserwować drogę, rozglądasz się na boki.

2013-07-12 12.04.49

Przy islandzkich drogach często można zobaczyć takie kopczyki z kamieni, które niektórzy turyści uważają za mieszkania trolli. Służą one do oznakowania miejsc i wytyczania szlaków.  kopczyk kamienny przy islandzkiej drodze

Moim ulubiony miejscem na tej trasie jest ?ingvellir. Jest to obszar, który ma duże znaczenie historyczne, gdyż w tym miejscu odbywały się zebrania islandzkiego parlamentu. Jednak dla mnie o magii tego miejsca świadczy to, że stykają się tam ze sobą płyty tektoniczne – amerykańska z europejską. Łańcuchy górskie, które powstają w wyniku ruchu kontynentów można zobaczyć tylko w kilku miejscach na ziemi. Te płyty stale się od siebie oddalają, więc w bardzo dalekiej przyszłości Islandia może podzielić się na dwie mniejsze wyspy.

Jest taki film (nie pamiętam tytułu, bo generalnie był kiepski), w którym zakochany w chorej dziewczynie chłopak spełnia jej marzenia. Jednym z nich było znalezienie się w dwóch miejscach jednocześnie. On zawozi ją na granicę dwóch stanów, ale na Islandii można ten romantyczny wyczyn przebić o granicę dwóch kontynentów. To do tych, którzy wybierają Islandię jako miejsce swojej podróży poślubnej (a wiem, że tacy są).

?ingvellir Islandia

Spacerek na styku płyt tektonicznych

?ingvellir

Kolejnym przystankiem jest Geysir – pole geotermalne z jednym z najbardziej znanych gejzerów na świecie, od którego nazwę wzięły wszystkie inne tego typu źródła. Prawdziwy geologiczny celebryta. Tutaj możecie na żywo podpatrywać wybuch gejzeru oraz inne islandzkie cuda natury. Ja zaczynam dzień od sprawdzenia, co się dzieje w moim ukochanym miejscy w Reykjaviku – na zamarzniętym jeziorku. 

Geysir-Islandia pole-geotermalne-Islandia Mały-gezjer-Islandia Pole-Geysir

W otoczeniu dymiącej ziemi i tryskającej wody można urządzić sobie piknik. Nawet w tak oblężonym turystycznie miejscu znajdzie się jakiś wolny stoliczek  piknik-Islandia

Albo ławeczka…

IMG_4885 To jest miejsce, które łatwo przegapić na tej trasie. Nie jest często wspominane w przewodnikach. To Keri? – jezioro, które powstało w kraterze wygasłego wulkanu.  Keri?-krater

Czasami organizowane są tutaj koncerty!

Perłą w koronie jest wodospad Gullfoss, chociaż wydaje mi się, że jest on ciekawszy zimą, kiedy wodne kaskady zamarzają w powietrzu.

wodospad-Gullfoss

Bardzo miło wspominam tę wycieczkę, bo to był dzień, w którym zakochałam się w Islandii. 
Gullfoss

Nie masz komu wysłać Walentynki?

Nie mam obsesji na punkcie Walentynek, ale nigdy nie rozumiałam, dlaczego Dzień Zakochanych jest jednym z najbardziej znienawidzonych świąt. Każdy opowiada się po którejś ze stron i chyba za niedługo obok rubryki “stosunek do służby wojskowej”, pojawi się również pytanie o nasz stosunek do Walentynek (stosunek w Walentynki?). Wczoraj przeczytałam, że Dzień Zakochanych jest uznawany przez singli za opresyjne święto, które narzuca nam  “tyranie bycia w związku”! Ja nie czuję się w żaden sposób tłamszona. Zostałam wpuszczona do sklepu i nawet z niego wypuszczona bez kupienia czekoladowego serca! Chyba za bardzo kojarzymy to święto z parami. Walentynką można przecież obdarować kogoś z rodziny albo przyjaciela. Nawet kogoś nieznajomego, kto potrzebuje trochę dobrej energii.

Marzycielska Poczta to akcja wysyłania pocztówek dzieciom, które ze względu na ciężkie choroby nie mają możliwości nawet ponarzekać na Walentynki, nie mówiąc już o dalekich wyprawach. Blogerzy podróżniczy z myślą o nich zorganizowali akcję Marzycielska Poczta z Podróży, a ja dołączyłam się i mocno Was zachęcam. To nie musi być pocztówka z egzotycznych miejsc. Ciepłe słowa grzeją bardziej niż egipskie słońce. Podzielę się z Wami moim nowym patentem na pocztówki, w które trzeba włożyć trochę serca. Ostatnio przygotowuję pocztówki własnoręcznie, używając wycinków z gazet.  wale
Jest to bardzo fajny sposób na stworzenie wyjątkowej kartki, a przede wszystkim podczas jej przygotowywania myślimy cały czas o osobie, do której ma trafić. Wybieramy te obrazki, które do niej pasują albo (jeśli jej nie znamy) które mogłyby jej się spodobać. Gazety w domu ma każdy, a jak nie to na pewno leżą w Waszej skrzynce jakieś darmowe reklamówki. Ja miałam trochę turystycznych ulotek z Islandii i z pomocą brata skleiłam trochę miłości z Islandią. Także do roboty – tu macie listę dzieciaków. zdjęcie 3 (1) Życzę Wam dużo miłości na co dzień i od święta!

1 7 8 9 10 11 13